Nie tylko modelka i pisarka. Agnieszka Maciąg i jej muzyczna odsłona na płycie „Marakesz 5:30”

Choć w latach 90. Agnieszka Maciąg postrzegana była przede wszystkim jako polska ambasadorka urody, jej zainteresowania wykraczały daleko poza modeling. Muzyka również nie była jej obca – nie tylko przez udział w licznych teledyskach De Mono, lecz także za sprawą własnego materiału, który trafił na jej jedyny album „Marakesz 5:30”.

fot. okładka albumu

Z biografii dowiadujemy się, że Agnieszka Maciąg ukończyła Liceum Sztuk Plastycznych w Supraślu, a następnie studiowała dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim oraz psychologię i kulturoznawstwo na SWPS w Warszawie. Karierę modelki rozpoczęła w zmieniającej się rzeczywistości 1989 roku. Wówczas światowe wybiegi należały do niej – kobiety z klasą, świadomej nie tylko tego, jak chodzić po wybiegu, ale także jak wykorzystywać własne umiejętności wykraczające poza jedną dziedzinę. Szybko zrzuciła więc brzemię „ładnie wyglądającej dziewczyny” i zaczęła interesować się sztuką, filmem oraz muzyką.

Później można było ją zobaczyć na festiwalu sopockim z De Mono, jak również zagrała w teledyskach do sześciu piosenek grupy: „Światła i kamery”, „Ostatni pocałunek”, „Znów jesteś ze mną”, „Kamień i aksamit”, „Druga w nocy” i „Wszystko jest na sprzedaż”. Dzięki temu trafiła do świadomości także tych, którzy na co dzień nie interesowali się modą. W tamtych latach było pewne jedno: jeśli raz zobaczyłeś ją w telewizji, zapamiętywałeś ją na długo.

Nie dziwi więc fakt, że pojawiła się propozycja nagrania płyty, którą być może zainicjował Marek Kościkiewicz – w latach 1989–1996 szef wytwórni Zic Zac Music Company oraz dyrektor zarządzający BMG Ariola Poland. Był on też liderem De Mono, zespołu odnoszącego wtedy największe sukcesy, więc jego znajomość z Agnieszką była oczywista.

 

W tamtym czasie wiele osób patrzyło na muzyczne zapowiedzi Maciąg z pobłażaniem – pojawiały się nawet drobne podśmiechujki. Tymczasem materiał z jej jedynej płyty okazał się zupełnie inny niż to, co wtedy oferował polski rynek muzyczny. W tej muzyce była świeżość, umiejętność uwypuklenia własnych atutów i głosu, który – umówmy się – nie należał do szczególnie znaczących. Możliwości wokalne były wręcz ograniczone, ale ona potrafiła przekuć to w zaletę, rezygnując z płytkiego popu czy dance, tworząc piosenki o głębszej muzycznej wymowie – niestandardowe, wykraczające poza mainstream. To była nowa jakość: połączenie ambient popu, acid jazzowej frywolności, funky, R&B, a więc wszystkich elementów, których w Polsce nie łączono wtedy w tak eklektyczną formułę. Ona to zrobiła.

 

fot. okładka reedycji płyty

Krytycy niekiedy klasyfikowali tę płytę jako „zbędną” lub „kompromitującą fanaberię celebrytki”, jednak było to niesprawiedliwe, zwłaszcza jeśli spojrzeć na to, jak dobrze brzmiała w tamtych czasach. Stało się tak dlatego, że artystka nagrywała materiał w Monachium, a większość utworów była masterowana w… Los Angeles.

Tobias Meggle to producent muzyczny, który objął ją opieką, traktując całe przedsięwzięcie bardzo poważnie. Dzięki temu z jednej strony wszystkie kompozycje brzmią lekko, może nawet niezobowiązująco, a z drugiej – niezwykle ciekawie, bo nie odwzorowują tego, co w tamtym czasie dominowało w radiu. Przy okazji unosiła się w tym atmosfera eteryczna, momentami zmysłowa, z delikatnie tanecznym pulsem, bardziej kojarzącym się z opustoszałą dyskoteką niż z przegrzanym od tanecznych rytmów klubowym parkietem.

Album doczekał się nawet przeboju, bo „Zatrzymaj czas” można było wówczas usłyszeć niemal wszędzie. Piosenka wyróżniała się tak bardzo, że nawet jeśli ktoś nie znał nazwiska wykonawczyni, wiedział, że to hit, który nie męczy banalną formułą.

Choć wielu pamiętało Agnieszkę Maciąg przede wszystkim jako ikonę urody i modelkę, jej jedyny album „Marakesz 5:30” przypomina, że była też artystką wykraczającą poza jedną dziedzinę. Kto oglądał „Czas surferów” z 2009 roku, czytał jej późniejsze książki i słuchał muzyki, ten wie, że była osobą otwartą na świat i ludzi.

Łukasz Dębowski

 

Leave a Reply