
Marek Dyjak, przekroczywszy granicę pięćdziesiątego roku życia, zrywa z własnym postanowieniem sprzed kilku lat i… nie kończy kariery nagraniowej. Jego najnowszy album to zbiór dziesięciu nasyconych emocjami piosenek o zakrętach życia dojrzałego mężczyzny. O jego długiej i trudnej drodze życiowej, ale także o nowych piosenkach mieliśmy okazję porozmawiać z artystą.
fot. materiały prasowe
Po wydaniu poprzedniego albumu „Na wzgórzu rozpaczy” zarzekałeś się, że to będzie ostatnia płyta. Co się wydarzyło w Twoim życiu, że zmieniłeś zdanie i pojawił się krążek „Mężczyźni”?
Przy poprzedniej płycie byłem faktycznie na wzgórzu rozpaczy. Byłem chory, nie nadawałem się do życia i stąd ta informacja, że nic więcej nie wydam. Jak się okazuje — tylko Bóg wie, co nas w życiu czeka i kiedy; jakimś cudem dożyłem więc do 50-tki, a robiłem wszystko, żeby nie dożyć. Największym problemem Dyjaka jest przecież sam Dyjak. Postanowiłem więc sobie zrobić prezent i nagrać album „Mężczyźni”, który – biorąc pod uwagę mój dorobek – jest bardziej radosny.
Wiem, że przez lata zmieniła się też nieco koncepcja tego albumu, bo miałeś nagrywać z raperami. Dlaczego do tego nie doszło?
Co ciekawe, nagrałem numer z całą plejadą starego pokolenia raperów, m.in. z Peją i Sokołem. Mam taki utwór ukryty w szufladzie, którą zawsze mogę odpalić. Ta piosenka trwa 12 minut. To był wspomniany czas mojego umierania, kiedy poprosiłem moich kolegów raperów, żeby coś dla mnie zrobili i oni się zgodzili.
Dlaczego w ogóle zdecydowałeś się sięgnąć do rapu?
To są współcześni poeci i chciałem oddać hołd tym facetom, którzy robią świetną robotę. Dlatego poprosiłem moich kolegów, często w moim wieku, żeby coś ze mną zrobili — i oni w to weszli. Wiesz, z rapem jest tak jak z inną muzyką: bywa lepszy albo gorszy. Dla mnie starsze pokolenie raperów jest mi bliskie, dlatego zaprosiłem ich o wypowiedź w takiej formie.
Za to na nowej płycie „Mężczyźni” znalazły się teksty poetów – Brylla, Kondraka, Kleyffa, Hemara, Majewskiego i Musiatowicza, co wydaje się bardziej oczywistym wyborem.
To są wszyscy mistrzowie słowa, których znam lub znałem osobiście. Ernesta Brylla, którego już niestety nie ma z nami, poznałem ponad 20 lat temu podczas zjazdu literatów w Romanowie. Część utworów została napisana specjalnie na tę płytę, inne zaś to dziwne, mniej znane standardy. Mam w sobie naturalną skłonność do sięgania po twórczość artystów, którzy nie są na świeczniku – a jednak ciężko i długo pracują na chleb. Ten album jest więc również formą oddania szacunku różnym poetom i ich pracy.
Gdybyś miał znaleźć punkty wspólne tekstów ważnych dla Ciebie raperów ze słowami poetów, po których teksty sięgnąłeś, to co by to było?
Za każdym razem chodzi o to samo – o możliwość pełnego wyrażenia siebie i swoich emocji. To jest ta nić łącząca poetów rapu z poetami bardziej klasycznymi. Jedni i drudzy próbują nazwać rzeczywistość i uczucia w taki sposób, by odbiorca mógł je poczuć jak swoje.
Twoje piosenki mocno opierają się na słowie. Jak traktujesz tekst w swojej twórczości i czy blisko Ci do poezji śpiewanej?
Jest wielu takich poetów, których bardzo cenię, ale to już niekoniecznie byłaby muzyka poetycka w tym klasycznym rozumieniu. Bardziej chodzi o teksty same w sobie – nie zawsze będące typową piosenką literacką, a jednak opowiadające jakąś historię. Ja w ogóle śpiewam piosenki z tekstem na kwartet jazzujący i męski głos. Słowo zawsze miało dla mnie ogromne znaczenie, choć nie nazwałbym tego wprost „poezją śpiewaną”.
Cenię teksty Jacka Musiatowicza czy Jana Kondraka – bo mogę im coś opowiedzieć, a oni potrafią to ubrać w słowa tak, że nagle rodzi się piosenka. Z kolei Jacek Kleyff napisał dla mnie bardzo ważny utwór „Spacer z ojcem” – i to jest przykład, jak tekst może stać się dla mnie całkowicie osobisty.
W takim razie, jak najtrafniej określiłbyś muzykę, która jest częścią Ciebie, i którą wykonujesz z zespołem?
Ja śpiewam muzykę żalu. Żal jest też moją pracą. To takie polskie fado — nie w sensie dosłownym, bo fado gra się inaczej, ale w samej specyfice emocji. Jeszcze nie byłem w Portugalii, choć mam nadzieję, że Pan Bóg pozwoli i kiedyś tam pojadę.
Czy mógłbyś zaśpiewać coś, co nie ma związku z Twoim życiem?
Nie jestem w stanie. Wiesz, nigdy w życiu nie zaśpiewałem wesołej piosenki, a uśmiech pojawił się dopiero na nowej płycie w utworze „Kiedy będziesz zakochany”. To dla mnie jakaś nowość, choć wciąż to musi odnosić się do mojego życia.
Czy widzisz, że to, co śpiewasz z tak wyraźnie podkreślonym tekstem, trafia do ludzi? Z jakimi opiniami na temat swojej twórczości spotykałeś się przez lata?
Mam wrażenie, że od trzydziestu lat, kiedy jeżdżę po Polsce, spotykam na swojej drodze ludzi podobnych do mnie — takich „Marków Dyjaków”. Mam cudowną, choć może niewielką publiczność, ale to są wspaniali ludzie. Czuję, że jestem dla nich ważny, chociaż wiem też, że jestem najemnikiem: przyjeżdżam z piosenkami, śpiewam je z całego serca i to jest moja praca. Gdybym miał być naprawdę „dobry” i zostać znachorem, nie mógłbym brać za to pieniędzy — a jednak muszę zarabiać na życie.
Wszystkie te piosenki mnie bolą, i to chyba w tym jest ich siła. Śpiewam w trudny sposób — „chrypą zrobioną wodą”. To brzmienie porzuconego, samotnego chłopca, chociaż to ja sam sobie w życiu najwięcej wyrządziłem krzywd. Jestem wypełniony żalem. I właśnie to, że mówię o różnych rzeczach bez upiększeń, sprawia, że trafiam do ludzi, którzy czują się czasem tak samo jak ja.
Co myślisz, gdy ktoś mówi o Tobie, że jesteś bardem?
Nie jestem bardem — nigdy bym siebie tak nie nazwał. Jestem śpiewakiem piosenek o miłości, wykonujących je z kwartetem jazzującym.
A jak odnajdujesz się ze swoją wrażliwością w dzisiejszym świecie?
W ogóle się nie odnajduję. Wręcz myślę, że jestem zacofany. Nigdy w życiu nie kliknąłem komputera — nawet nie włączyłem go do gniazdka. Nie chciałem się tego uczyć. Natomiast telefon służy mi tylko do dzwonienia i wysyłania smsów.
O utworze „Nad wyraz” do słów Jana Kondraka mówisz: „to historia, która traktuje miłość jako przestrzeń do uprawiania sztuki. Świat, który postrzegam do wewnątrz, wydaje się być drogą w poszukiwaniu spełnienia”. Czy mógłbyś rozwinąć tę myśl?
Może trudno w to uwierzyć, ale zawsze wybieram piosenki, które mówią o tym, co akurat dzieje się w moim życiu. To taki zapis mojego stanu. Bardzo długo rozmawiałem z Jankiem o tej piosence — powiedziałem mu wtedy, że się rozstałem i że jest mi ciężko. A Janek… on jest szybszy od wiatru, urodzony literat. Potrafił bardzo sprawnie zapisać słowa, które dokładnie opisały moją historię.

fot. okładka płyty
Na ile dziś czujesz się spełniony artystycznie i prywatnie?
Nie umiem pogodzić się z wieloma rzeczami w moim życiu. Choć mam córkę, nie czuję, że zostałem ojcem. Podobnie — mój ojciec nigdy nie był dla mnie ojcem, stąd narodziła się piosenka „Spacer z ojcem”. Mój ojciec i ja mamy grzech zaniedbania, i wierzę, że moja córka tego błędu nie popełni.
Czy to znaczy, że cały czas sobie coś zarzucasz?
Wiele rzeczy sobie zarzucam. Nie potrafię poradzić sobie z sytuacjami, które miały miejsce w moim życiu — to mnie męczy i dusi. Wiem też, że jest wielu ludzi jak ja, którzy nie potrafią tego świata przełknąć. Ten świat jest jak wielka żaba — trzeba ją przekroić na pół, żeby najpierw jedna, a potem druga część zmieściła się w ustach. Gdy usłyszałem, ile dzieci w Polsce odbiera sobie życie przez powieszenie — a sam wiem coś o tym — ścisnęło mi się serce.
Wymyślono Boga, który potrzebuje naszego cierpienia, żeby nas zbawić. Przecież to jest bzdura – on potrzebuje naszego szczęścia i radości, bo nas kocha.
Czy na nowej płycie „Mężczyźni” zadajesz więcej pytań o życie, czy raczej proponujesz odpowiedzi?
Powiedziałbym, że sugeruję słuchaczowi różne odpowiedzi na nurtujące go pytania. To mają być piosenki, które dają możliwość zatrzymania się i zastanowienia nad życiem. Warto zdjąć opaskę z oczu – dlatego na okładce płyty pojawia się papierowa opaska, która przesłania mi twarz, i żeby ją otworzyć, trzeba ją zsunąć.
A czego chciałbyś, żeby słuchacz doświadczył, sięgając po te utwory?
Jakiegoś wzruszenia. Ja o wiele nie proszę – chciałbym tylko, żeby ktoś posłuchał tej muzyki i spróbował poczuć się jak pięćdziesięcioletni facet, który patrzy na świat ze swojego miejsca.
Jakie znaczenie ma dla Ciebie ten pierwiastek męski, który zaakcentowałeś w tytule płyty?
Świat dziś jest kolorowy, pstrokaty, nowoczesny, a ja wciąż czuję się człowiekiem ze świata moich dziadków. Mam poczucie, że urodziłem się 30–40 lat za późno. Fascynują mnie czasy powojenne, nawet przedwojenne, choć wiem, że była wtedy ogromna bieda. W tym tytule akcentuję więc siebie, ale i poczucie niedopasowania do dzisiejszych czasów.
Zdarzyło Ci się kiedykolwiek zaśpiewać coś naprawdę wesołego?
Wyobraź sobie, że śpiewam tyle lat, a nie mogę zaśpiewać wesołej piosenki. Jeden raz to się zdarzyło, gdy miałem 19–20 lat. Zaśpiewałem wtedy w Teatrze Stu: „Już kąpiesz się nie dla mnie w pieszczocie pian. Nie dla mnie już przy wannie odkręcasz kran. Nie dla mnie już natryskiem zraszasz czary swe wszystkie. Wiem, że czeka aż wyschniesz już inny pan”. To piosenka z Kabaretu Starszych Panów, którą pamiętam do dziś. A później? Nic wesołego mi się nie przytrafiło.
Nie śpiewasz wesołych piosenek, a tworzenie smutnych utworów dużo Cię kosztuje. Czy nagrywanie tej płyty było dla Ciebie trudnym procesem i w jakich momentach odczuwałeś to najmocniej?
Zacznijmy od tego – żeby nagrać piosenkę, trzeba w ogóle mieć coś do powiedzenia. Jeśli nie masz – to siedź i milcz. Ja wciąż mam w sobie takie historie, które domagają się opowiedzenia. Wiele utworów na tej płycie powstało wręcz samoistnie – budowane były z przyjaciółmi, w ogromnym zaufaniu i poczuciu bliskości. To nie był dla mnie łatwy proces.
Kiedyś mogło się wydawać, że praca nad muzyką przychodzi mi łatwo, a wcale tak nie jest, bo moja świadomość się poszerzyła. Paradoksalnie – to doświadczenie życiowe nie sprzyja powstawaniu moich nowych utworów. Zdarzyło się, że jedną z nowych piosenek na ten album nagrywałem prawie sześć godzin. Moja dusza po prostu odmawiała wtedy posłuszeństwa.
Na ile piosenka pozwala Ci przepracować w sobie różne rzeczy?
Tworzenie piosenki to dla mnie forma pracy nad problemem — wyrażam się nią, więc ona mnie zmienia i na nowo kształtuje. Wiem, że wciąż walczę i przede mną jest jeszcze morze problemów, ale jakoś muszę przetrwać. Nie mam wyjścia.
A czy jesteś uzależniony od bycia na scenie i grania koncertów?
Wiesz, dla mnie to jest pewne remedium. Trudno to nazwać inaczej — bycie na scenie to forma terapii, konieczna do życia. Bez dzielenia się tymi opowieściami na płytach, podczas rozmów czy koncertów chyba bym oszalał. To jest jakiś rodzaj fanatycznego egocentryzmu. Czasem zastanawiam się nawet, czy nie wyrządzam ludziom jakiejś krzywdy, opowiadając im moje historie, ale przecież zawsze szukam tego, co we mnie i w innych jest wspólne — może dlatego ludzie tego potrzebują. Nie chcę śpiewać o tym, co mnie od nich różni; wolę mówić o ich problemach, miłościach, życiu.
Na płytę „Mężczyźni” zdecydowałeś się także zaprosić kobietę. Skąd pomysł na zaproszenie do swojego świata Kasi Moś?
Kasia Moś to cudowna kobieta i artystka. Nie wyobrażałem sobie, żebym mógł zaśpiewać bez niej piosenki „Nie mów mi”. Parę miesięcy wcześniej nagraliśmy razem utwór „Dziwna okolica” i wiedziałem, że chciałbym, aby powstało coś kolejnego, co będzie od początku pomyślane jako duet. I tak się stało. Kasia śpiewa tak pięknie, że sam jestem tym wzruszony. Ma w sobie taki rodzaj kobiecego nerwu i prawdy, że kiedy ją słyszysz, od myślisz sobie, że to nie są żarty. To naprawdę wybitna wokalistka. Niedawno zaśpiewałem też na inną okoliczność z Sarsą – niezwykle ciekawa artystka.
Co chciałbyś, żeby zostało w pamięci słuchaczy, jeśli chodzi o ten nowy album?
Chciałbym, żeby w ich duszy został ślad po takim facecie, który całe życie śpiewał piosenki o miłości. Poza tym jeśli ktoś po przesłuchaniu tej płyty poczuje choć przez chwilę, że te historie są także jego – to dla mnie największe spełnienie.
Rozmawiał: Łukasz Dębowski



![Najlepsze rapowe płyty 2024 roku [RANKING]](https://polskaplyta-polskamuzyka.pl/wp-content/uploads/2025/01/Najlepsze-rapowe-plyty-2024-roku-RANKING-300x300.png)



Jestem pod wielkim wrażeniem tego wywiadu. Mark Dyjak wyjaśnia, że nie jest bardem, a po prostu śpiewakiem piosenek o miłości z kwartetem jazzującym. Coś w tym jest! „Chrypą zrobioną wodą? Świetny opis brzmienia. I ten humor – nie zaśpiewał wesołej piosenki od 40 lat, ale miał 19 lat, gdy to zrobił! Wysoka kultura żalu. Warto przeczytać, żeby zrozumieć tę polską specyfikę emocji i tego, jak słowo łączy ludzi. Ludzi takich jak Marki Dyjaki. Zdecydowanie polecam!