
Patrycja Markowska prezentuje swój najnowszy album – „Obłęd”, który łączy klubową energię z żywym, gitarowym brzmieniem. To nie tylko muzyczny zwrot, ale też osobista podróż pełna emocji.
O nowej muzyce, ale także o refleksjach niesionych na barkach dojrzałości oraz poszukiwaniu balansu między sceną a codziennością – można przeczytać w naszym wywiadzie z artystką.
fot. materiały prasowe
Twój nowy album wzbudza skrajne emocje, bo jest odejściem od rockowej Patrycji, co potwierdzał już pierwszy singiel „Miłość, wiara, nadzieja”. Z jakimi opiniami spotkałaś się po jego premierze?
Uważam, że to płyta rockowa ponieważ nagraliśmy ją naszym składem, z którym gramy koncerty. Chłopaki – gitarzyści bardzo się na niej wykazali, choć rzeczywiście prym wiodą sensualne brzmienia klawisza Tomka Świerka z zespołu Lemon. Utwór „Miłość, wiara, nadzieja” jest dla mnie niezwykle ważny, zwłaszcza w warstwie testowej, przy tym całym niepokoju, który się teraz dzieje na świecie. Chociaż to nie jest płyta bardzo komercyjna wdzięczna jestem za reakcje ludzi wrażliwych na muzykę, takich jak Marek Niedźwiecki, Kasia Nosowska, Żurnalista czy Ty.
Czy czujesz, że jesteś w takim momencie swojego życia, że oprócz miłości chcesz poruszać również ważne problemy społeczne, czego przykładem jest wspomniany singiel?
Co ciekawe, taki impuls zrodził się właśnie w chwili ogromnego przypływu miłości. W moich myślach pojawił się wtedy John Lennon i jego „Imagine”. On śpiewał o tym, co go boli, co porusza, a jednocześnie wskazywał miłość i tolerancję jako antidotum. Pomyślałam, że jestem już w takim wieku, że chciałabym mieć taki utwór na koncie. Dlatego tak istotne było dla mnie, by móc zaprezentować ten numer w Opolu – w miejscu, gdzie świętuje się nie tylko polską muzykę, ale też słowo. Tym bardziej, że to, co dzieje się teraz na świecie, naprawdę mnie przeraża. Jestem matką siedemnastolatka, więc szczególnie martwię się o przyszłość i o to, w jakiej rzeczywistości on będzie żył.
Wystąpiłaś w tym roku także podczas Top of The Top Festival w Sopocie, gdzie zaprezentowałaś równie ważny dla Ciebie utwór „Świat się pomylił”.
Podczas wykonania „Świat się pomylił” w sopockim amfiteatrze przerwałam śpiewanie, żeby powiedzieć, że świat rzeczywiście się myli, zawsze wtedy, gdy toczy się wojna. Ten temat rzeczywiście mnie nurtuje i dotyka. Nie jest łatwo przekazać takie trudne treści, kiedy świętujemy muzykę a ludzie są w dobrych nastrojach. Ale poprosiłam w Opolu o wizualizacje związane z tą tematyką, a mój zgniłozielony strój miał dodatkowo podkreślić przekaz utworu. I zobacz jaki ten świat jest przewrotny. Tuż po festiwalu przeczytałam na swoim własnym fanpage od niejakiego Glacy, że zamiast mówić o wojnie, lansuję się, promując nową trasę klubową. Przyznam, że bardzo mnie to dotknęło, bo sama nigdy nie odważyłabym się kogoś tak ocenić.
Każdy ma prawo wyrażać swoje emocje i to, co go porusza – i robi to na swój sposób, czy to poprzez piosenki, czy poprzez publikacje w mediach społecznościowych. Dla mnie najpiękniejszą formą przekazu zawsze będzie muzyka. Okazało się, że Glaca uderzył, nie tylko we mnie, ale znalazł sobie taki sposób na wylewanie swoich emocji i wyżywanie się na innych artystach.
W tym roku nagraliśmy też nową wersję „Moja i Twoja nadzieja” – ludzie wpłacali pieniądze i to była realna pomoc. Dlatego uważam, że krytykowanie innych artystów w social mediach, zwłaszcza w tak ważnych sprawach, jest po prostu słabe i krzywdzące.
Czy czujesz, że przy okazji nowej płyty udało Ci się coś w sobie odblokować? A może to po prostu dojrzałość, która przychodzi z wiekiem?
Dojrzałość to jedno, ale tak naprawdę dużo odblokowało się we mnie odkąd jestem z moim mężem. On daje mi totalne wsparcie i dzięki temu mam poczucie, że nawet jeśli coś mi nie wyjdzie, to wiem, że sens życia jest gdzie indziej – nie w karierze, popularności czy komercyjnym sukcesie. To oczywiście nie znaczy, że nie zależy mi, aby album „Obłęd” dotarł do jak największej liczby słuchaczy. W końcu po to ruszam w trasę klubową – bo zależy mi na spotkaniu z ludźmi i na tym, żeby ta muzyka żyła. Ale równocześnie jestem pewna, że prawdziwy ciężar życia to coś zupełnie innego, a ta świadomość daje mi jeszcze większą wolność w muzyce. Kiedyś im bardziej się spinałam, tym gorzej mi wychodziło, a gdy trochę odpuszczałam i dawałam się ponieść fali – nagle wszystko układało się lepiej. Teraz już wiem, że właśnie tak to działa.
Ważnym, bo nieco innym utworem niż Twoje wcześniejsze piosenki, wydaje się „Karminowy”. Jakie znaczenie ma dla Ciebie ta piosenka?
To zdecydowanie jeden z moich ulubionych utworów. Rzeczywiście – wcześniej nie miałam w repertuarze takiej piosenki: transowej, sensualnej, nasyconej taką emocją. Może zalążkiem było „Alter Ego”, ale tutaj udało się stworzyć coś znacznie więcej. Jestem totalnie zajarana tym numerem. Poza tym to głębokie nasycenie czerwienią, które stało się symbolem całej płyty, ma dla mnie ogromne znaczenie – bo idealnie oddaje klimat „Obłędu”. Bardzo się cieszę, że dostaliśmy zaproszenie na French Touch pod hasłem „La Vie en Rose”. Koncert odbędzie się 16.10.2025 r. w Teatrze Wielkim w Warszawie. Zagramy tam piosenkę „Karminowy”.

fot. materiały prasowe
A jakie znaczenie ma dla Ciebie to, że właśnie „Obłęd” ukazał się na winylu – i to w różowym kolorze?
„Alter Ego” i „Obłęd” to bardzo spójne płyty, ale to właśnie ta najnowsza najbardziej pasowała mi na winylowy format. Intuicja mi podpowiadała, że ten album zasługuje na takie wydanie. To było moje marzenie – uczcić tę płytę w wyjątkowy sposób, zwłaszcza że nagrywaliśmy ją „na setkę”, jak za dawnych, dobrych czasów. Graliśmy każdy numer po trzy razy, a później okazywało się, że najlepsza była pierwsza albo druga wersja. Nic nie było szlifowane i poprawiane komputerowo w nieskończoność. Dzięki temu ta płyta ma prawdziwego ducha, żywe emocje, które od samego początku ze mną rezonowały.
W takim razie skąd wziął się pomysł na całą elektronikę towarzyszącą tej płycie, która z pozoru może wydawać się, że nie pasuje do tego, co wcześniej mówiłaś?
Wydaje mi się, że to był mój odważny krok – chciałam, żeby to, co nagrywam, było nowoczesne, ale jednocześnie pełne emocji. Kiedy mój mąż Tomek puszczał mi muzykę elektroniczną, część rzeczy podobała mi się totalnie, a część wydawała mi się – jak to mówiłam – „beznamiętna”. Wtedy powiedział mi: „No właśnie, więc Ty zrób to po swojemu”.
Dlatego połączyliśmy elektronikę z emocjami. Dla mnie zawsze ponad perfekcjonizmem było wykonanie utworu, które przekazuje uczucia. Co czasami wpędza mnie w tarapaty (śmiech). Po wykonaniu piosenki „Świat się pomylił” w Sopocie ludzie podchodzili do mnie i mówili, że się wzruszyli – i to miało dla mnie największe znaczenie. Nie do końca dla mnie jest granie koncertów jak z płyty, które odbiera pewien żar, spontan. Jestem wrażliwa, stawiam na emocje, a przez to czasem staję się łatwym celem dla hejtu, który także wtedy do mnie dotarł.
Często niosła Cię energia muzyków podczas nagrywania albumu?
Zdecydowanie tak. Szczególnie pamiętam nasz „bondowski” numer, czyli „Flauta”. Kiedy śpiewałam refren, Zagaj (red. – Krzysztof Zagajewski) od razu zaczął grać dokładnie to, co ja śpiewałam, i z tego wywiązał się prawdziwy dialog. Myślę, że coś takiego nie wydarzyłoby się, gdybyśmy nagrywali każdy instrument osobno – ten spontaniczny kontakt i energia zespołu są nie do podrobienia.
„Flauta” w terminologii żeglarskiej oznacza ciszę, brak wiatru. Jak w życiu działa na Ciebie taki spokój, po którym w końcu może przyjść burza?
Pisząc tę piosenkę, miałam na myśli niezbyt przyjemną „flautę” – tęsknotę, która pojawia się, gdy jesteś rozdzielony z kimś bliskim. Miłość ma to do siebie, że często wiąże się z cierpieniem, a wzloty idą w parze z upadkami. Ale doceniam też taką spokojną stronę życia – flautę w sensie życia w zaciszu domowym, którą zaczęłam coraz bardziej cenić z wiekiem. Stałam się bardzo domowa – na imprezy już sobie nie zostawiam tyle przestrzeni, co dawniej. Na wiele rzeczy po prostu nie mam siły, nawet alkohol już na mnie źle działa (śmiech).

fot. okładka płyty
Miewałaś takie momenty w życiu, kiedy myślałaś, że już nie dasz rady i nie chcesz robić tego, co robisz?
Tak, zdarzyło mi się to dwa razy w tym roku, gdy promocja płyty przeplatała się z koncertami. Na jedną głowę było tego już po prostu za dużo. Pamiętajmy, że to jest polski show biznes, więc nie mam ogromnego sztabu osób, które robią wszystko za mnie. Działamy z moją menadżerką Anią i czasem śmiejemy się, że to co przeżyłyśmy w ten rok starczyłoby na dekady.
Wracając do tekstów – czy pisząc o miłości, zastanawiasz się, by nie brzmiały zbyt banalnie?
To bardzo trudna sztuka, bo czasem coś, co wydaje się banalne, później staje się kultowe. Można bać się wyznania „kocham Cię” w tekście, a Kora dzięki temu napisała jeden z największych przebojów – „Kocham Cię, kochanie moje” – i wcale nie brzmi to banalnie.
Pisanie tekstów to dla mnie prawdziwa przygoda i zadanie – uczę się tego całe życie i czuję, że w tej kwestii rozwijam się i spełniam. Są autorzy niedoścignieni, tacy jak Kasia Nosowska, Adam Nowak czy Agnieszka Osiecka. Nie porównuję się do nikogo, ale sama stworzyłam kilka tekstów, z których jestem dumna – do nich należą „Dzień za dniem”, „Świat się pomylił” czy „Miłość, wiara, nadzieja”.
Od zawsze lubiłam pisać – w szkole kochałam język polski i wiersze, a potem chciałam nauczyć się fachu pisania piosenek. Zaczynałam bardzo nieporadnie, ale ciągnęło mnie do tego. To dziedzina, w której się spełniam, bo pozwala mi wyśpiewać własne myśli i uczucia.
Czyli od początku było dla Ciebie ważne, żeby śpiewać swoje teksty?
Czasem robię wyjątki. Ryszard Kunce napisał naprawdę dobre teksty – do nich należą m.in. „Wróć” czy „Lustro”, piosenka, którą śpiewałam z tatą, a także „Jeszcze raz”. Współpracowałam też z Żanetą Luberą. To fantastyczne, że mogę czasem posiłkować się czyimś talentem. Nie czuję presji, żeby wszystkie słowa wychodziły ode mnie. Czasem proszę o pomoc i wcale nie ma w tym nic złego – taki powiew świeżości i nowe spojrzenie bywają bardzo inspirujące.
A dajesz komuś możliwość zajrzenia w Twoje teksty zanim staną się piosenkami?
Nie robię tego nawet w przypadku mojego męża. Tekst sam w sobie nie jest dla mnie wierszem – on potrzebuje muzyki. Niektóre słowa bez melodii straciłyby swoją moc, dlatego nie chcę, żeby były czytane „na sucho”. Najwcześniej pokazuję je dopiero w studiu, pracując z moimi muzykami. I przyznam, że to też bywa dla mnie krępujące, bo przecież śpiewam o swoich intymnych przeżyciach.
Długo musiałaś namawiać swoich muzyków, żeby weszli w nową koncepcję muzyczną, gdzie rządzi elektronika?
Myślałam, że będzie trudniej. Obawiałam się, że tego nie poczują, bo wszyscy są zakochani w rocku w jego różnych odcieniach. Stało się jednak odwrotnie – byli zajarani faktem, że tworzymy coś świeżego. Na letniej trasie wręcz sami naciskali, żeby grać jak najwięcej nowego materiału. To właśnie na ich prośbę przez całe lato wykonywaliśmy przedpremierowo piosenkę „Obłęd”.
Jedno jest niezmienne w Twojej twórczości – przywiązanie do formy piosenkowej i melodii, w czym może jesteś już trochę niemodna. Zgodzisz się z tą opinią?
Fajnie, że tak mówisz. Trudno, żebym teraz ścigała się z Fagatą o popularność czy bycie „na czasie”, bo z góry byłabym na przegranej pozycji (śmiech). I nie mam takich ambicji – ja po prostu muszę robić swoje. Jasne, czasem wkurza mnie, że nowych piosenek nie chcą grać w radiu, i że muszę kombinować, żeby dotrzeć z nimi do ludzi. Ale potem myślę: zrobiłam płytę, którą kocham, gram dużo koncertów, a publiczność daje mi sygnały, że to, co robię, naprawdę coś dla nich znaczy. Mam też niezawodny fanklub, który jest ze mną od lat i bardzo mnie wspiera. Nie mogę udawać kogoś, kim nie jestem. Dobrze, że młode pokolenie szuka nowych rozwiązań w muzyce, ale mi się nie podobają numery, w których wszystko jest podane wprost, czasem wręcz epatujących wulgarnością. Wychowałam się na innej muzyce i z niej chcę czerpać.
Nawet jeśli The Doors byli niegrzeczni, to niosło to poetykę i głębię. Dla mnie muzyka sprowadzona do porno-estetyki nigdy nie będzie moją drogą, a przecież takie rzeczy też aktualnie powstają, stając się popularnymi. Wolę zaśpiewać z Dawidem Karpiukiem, który jest dla mnie polskim Kurtem Cobainem niż silić się na coś modnego, co przyniosłoby mi większe zasięgi.
Czy jest coś, co chciałabyś, aby zostało w pamięci ludzi z płyty „Obłęd” za kilka lat? Czy myślisz o swojej muzyce, że mogłaby być nieśmiertelna?
Wszystko weryfikuje czas. Uważam, że nagraliśmy świetne numery. Ale to, czy coś staje się nieśmiertelne, zależy od wielu czynników. Czasem potrzebny jest zwykły łut szczęścia – jak w przypadku „Cheri Cheri Lady”, które nagle odżyło dzięki TikTokowi. Nie ma na to przepisu. Zdarza się, że coś jest gloryfikowane, a stoi za tym ściema, i odwrotnie – genialne utwory potrafią zostać zapomniane. Ja nie wybiegam aż tak w przyszłość ze swoją twórczością i nie marzę o tym, żeby całe pokolenia się do mnie modliły. Moją ambicją jest pozostawienie po sobie dużo dobrej muzyki. A jeśli kiedyś moje wnuki powiedzą : „babcia była naprawdę spoko” – to będzie dla mnie największą satysfakcją.
A co Twój syn myśli o Twojej nowej płycie „Obłęd”? I czy to, co on tworzy muzycznie, ma dla Ciebie duże znaczenie?
On jest teraz w fazie buntu i ma na mnie kompletnie wywalone (śmiech). Rapuje, co mnie bardzo kręci, bo ja będąc nastolatką – też pisałam pierwsze teksty i grałam w swoim rockowym zespole. Pamiętam, że kiedy zaprosił mnie na swój pierwszy koncert, przepłakałam go jak wariatka. Bardzo szanuję jego niezależność – nigdy nie chciał korzystać z mojej popularności, wręcz przeciwnie, idzie własną drogą i cenię go za to. A co do mojej muzyki? Gdy zaprosiłam go ostatnio na mój plenerowy koncert, zapytał tylko, czy będą nowe numery. Jak usłyszał, że tak, to dopiero wtedy stwierdził, że przyjdzie (śmiech).
Rozmawiał: Łukasz Dębowski



![Najlepsze rapowe płyty 2024 roku [RANKING]](https://polskaplyta-polskamuzyka.pl/wp-content/uploads/2025/01/Najlepsze-rapowe-plyty-2024-roku-RANKING-300x300.png)


