„Niebo nad Warszawą” to nowy utwór Izabeli Trojanowskiej, którym artystka chce zaskoczyć swoich fanów, bo jest odmienny od jej wcześniejszych poczynań. Poniżej można znaleźć nasz wywiad z artystką, z którą mieliśmy okazję porozmawiać nie tylko o nowej muzyce, ale także udało się nam przywołać kilka wspomnień.
fot. Paweł Trześniowski
Przy każdej nowej muzyce, którą Pani prezentuje pojawia się stwierdzenie, że „Izabela Trojanowska powraca…”. Czy może się Pani odnieść do tego, w kontekście nowej piosenki? Czy czuje Pani, że powraca?
Zawsze, gdy wychodzę do publiczności z czymś nowym, to faktycznie słyszę to sformułowanie. Nie czuję się, jakbym wracała z zaświatów, bo cały czas pracuję (śmiech). Wciąż gram koncerty, występuję, mam zdjęcia do „Klanu” i co jakiś czas udaje mi się stworzyć jakiś nowy projekt muzyczny. Jednym z nich jest utwór „Niebo nad Warszawą”, do którego muzykę skomponował Bogdan Gajkowski, czyli Kapitan Nemo, natomiast słowa napisał Andrzej Mogielnicki, który towarzyszy mi niemal na każdej mojej płycie od 1980 roku.
Czy nowy utwór „Niebo nad Warszawą” zdradza w jakimś stopniu Pani nowy kierunek muzyczny? Czy można to uznać za zapowiedź większego projektu, nad którym Pani pracuje?
Wymyśliliśmy że wypuszczę ten numer i zobaczę, jak się dalej sytuacja potoczy. Chcemy sprawdzić, czy nowa Iza się spodoba, bo nie ma w tej piosence dominujących gitar, a więc jest nieco inna od tego, co wcześniej nagrywałam. Liderem instrumentalnym jest tym razem saksofon, a gitara stanowi tło do całości. Właściwie saksofon występuje w duecie z moim wokalem. Chociaż muszę powiedzieć o jeszcze jednej wspaniałej niespodziance – w refrenie można usłyszeć głos Krzysztofa Antkowiaka, który sensualnie dopełnił ten utwór.
Od czego zaczęła się Pani nowa przygoda z muzyką? Pierwszy był tekst, a może to muzyka sprawiła, że chciała Pani ten utwór zaśpiewać?
W tym przypadku było trochę inaczej. Kiedyś Andrzej Mogielnicki wymyślił dla mnie całą płytę i napisał do niej teksty, ale do kompozycji różnych twórców. Wstępnie aranżacje do tych utworów były w stylu pop-disco, w czym nie do końca dobrze się czułam. Czekałam więc na inny pomysł na ten projekt, żeby te piosenki stały się bardziej moje. Minęło kilka lat i w końcu zapytałam Andrzeja czy już czas, żeby coś z tym zrobić. Powiedziałam mu też, że nie chciałabym, żeby te piosenki zniknęły, a najbardziej było mi żal „Nieba nad Warszawą”. Uważam, że jest to utwór, który wpada w ucho i nie chce wypaść. On się z tym zgodził. Co wydarzy się z kolejnymi kompozycjami z tego projektu? Jeszcze nie wiem, mówiąc najprościej – testujemy rynek i zobaczymy, czy taka Iza się spodoba.
Jak to się dzieje, że piosenki pisane dla Pani, tak bardzo spajają się z Pani charyzmą? Czy ten utwór „Niebo nad Warszawą” stał się już dla Pani bardzo bliski?
Tak, to wspaniała kompozycja. A jej tekst bardzo mi odpowiada. Andrzej jak nikt inny potrafi przemówić do mojej wyobraźni i oczywiście słuchacza.
A co musi mieć takiego kompozycja, żeby Pani powiedziała – tak, to jest piosenka, którą chcę zaśpiewać?
Kluczowy zawsze jest tekst, bo muszę czuć, że wychodzę do publiczności z jakimś konkretnym przesłaniem. Chcę ludziom móc dawać coś na co czekają. Czasem przebudzenie, czasem otuchę, czasem pocieszenie, a innym razem trochę miłości, marzeń, może nawet odrobinę tańca.
Czy lubi Pani zaskakiwać swoich słuchaczy?
Bardzo lubię zaskakiwać moich fanów i jestem ciekawa, jak ten utwór im się spodoba. Poczułam, że ta piosenka przypadła do gustu mojemu bliskiemu otoczeniu, więc mam odwagę iść dalej. Dobre słowo w tym przypadku daje mi motywację do działania. Ostatnio puściłam ją kucharkom w „Czapielskim Młynie” w Brodnicy Górnej, gdzie byłam na diecie Ewy Dąbrowskiej. Prawie zaczęły ze sobą tańczyć! Warto dodać, ze „Niebo nad Warszawą” zaaranżował duet z zespołu Plastic, który tchnął w ten numer dużo świeżości. Agnieszka Burcan i Paweł Radziszewski wykonali tutaj wiele dobrej roboty.
fot. Paweł Trześniowski
Nie jest Pani zamknięta na współpracę z młodymi artystami, co mogliśmy już zauważyć przy projekcie zespołu Kamp!, w którym wzięła Pani udział.
Tak, zaaranżowaliśmy wtedy w stylu electro pop utwór „Jestem Twoim grzechem”, z pierwszej płyty nagranej z Budką Suflera. Z zespołem Kamp! spotkałam się w Warszawie podczas happeningu na Placu Zbawiciela, podczas, którego reklamował się Reserved. Wtedy śpiewałam z nimi „Yes Sir, I Can Boogie”. I tak się zaczęła nasza muzyczna znajomość. Potem wpadli na pomysł stworzenia swojego koncertu, na który zaproszą kilku gości. Wydało mi się to na tyle ciekawe, że przyjęłam zaproszenie. Chętnie kontynuowałabym tę współpracę, ale niedawno byłam na pożegnalnym koncercie grupy, więc już w takim składzie nic nie stworzymy. Wciąż jednak jestem otwarta na propozycje od młodych twórców, bo ich muzyka często bywa bardzo inspirująca.
A podgląda Pani to, co dzieje się obecnie w muzyce?
Jak najbardziej, interesuję się. Nie ukrywam, że ostatnio moim idolem jest Lenny Kravitz, który właśnie zaprezentował nowy numer „TK421”. Pewnie biletów na jego koncert w Polsce już nie ma. Chciałam wybrać się na Depeche Mode, ale także bez szans na dostanie biletów.
Jestem też wierna swoim fascynacjom, czyli wciąż słucham Roxy Music i Briana Ferry’ego. Uwielbiam Miley Cyrus i jej piosenkę „Flowers”. Przy niej przypomniałam sobie o mojej fryzurze z lat 80. To się dzisiaj nazywa mullet, pochodzący od fryzury, której nie trzeba myć (śmiech). To takie poklejone włosy, których się nie czesze, czyli podobnie jak dredy. Ten trend, będący ukłonem „w stronę śmietników” – podobnie jak z poszarpanymi jeansami – znów stał się modny. Płaci się obecnie duże pieniądze, żeby chodzić w takim poszarpanym stroju i poklejonej fryzurze (śmiech). Warto zauważyć, że wraz z muzyką zmienia się moda, a jak widać niektóre trendy powracają.
Z przychylnością patrzy Pani na wielu twórców, ale nie tylko tych młodych?
Przychylnie i z podziwem patrzę na artystów, którzy są wciąż „młodzi duchem”. Proszę zobaczyć, jak wspaniale powróciła Sława Przybylska. Słyszałam, że wycofała się z życia artystycznego, bo opiekowała się swoim chorym mężem. On niestety odszedł. Teraz Sława znów występuje na scenie, śpiewa, tańczy hiszpańskie tańce, a więc czuć w tym radość życia. Byłam na jej koncercie w „Kalinowym Sercu”, gdzie po skończonym koncercie wykonywała też piosenki na życzenie. Podrzuciłam jej wtedy pomysł, żeby wykonała utwór „Gdzie są chłopcy z tamtych lat”, a ona na to – proszę bardzo. Zaśpiewała całą piosenkę, co świadczy o tym, jaką ma doskonałą pamięć, pomimo 91 lat życia. Niesamowity umysł i sprawność fizyczna.
Pamiętam związaną z nią historię… Gdy miałam 16 lat, Sława Przybylska była na absolutnym szczycie popularności. Po moim występie i nagrodzie zdobytej w Zielonej Górze, dostałam od niej telegram. Gratulowała mi i napisała w nim coś takiego – „Twój występ w Zielonej Górze wynagrodził mi trzymanie anteny przez cały koncert, bo byłam w górach i cały czas śnieżyło”. Jakże to było ważne PÓŻNIEJ w moim życiu, że ktoś taki poświęcił mi wiele swojego czasu i zaangażowania. Do dziś mamy ze sobą miły kontakt.
fot. Paweł Trześniowski
Bardzo przychylnie wypowiadała się Pani także o Romualdzie Lipko, który wiele dobrego dla Pani stworzył. Wciąż patrzy Pani na niego i jego twórczość z dużym sentymentem?
Tak, jak najbardziej. Jedną z ostatnich, jakie miałam możliwość zaśpiewać, to była jego pastorałka na świąteczną płytę, do której napisałam tekst. Zresztą utwór „Od dobrych serc” cały czas wykonuję na koncertach.
On był niezwykle wrażliwy, to co czuł przelewał nie tylko na kompozycje, ale także na aranże. Romuald lubił łączyć muzykę rockową z orkiestrą symfoniczną. Robił to z dużym wyczuciem, był wykształcony muzycznie, potrafił stworzyć ścianę dźwięku ozdobioną gitarami Janka Borysewicza, który był wtedy częścią zespołu Budka Suflera.
Czy zdecydowałaby się Pani jeszcze sięgnąć po jeszcze jakieś nieodkryte kompozycje Romualda Lipki, gdyby nadarzyła się taka okazja?
Nie jestem pewna, czy jeszcze jest zapotrzebowanie na taką muzykę. Choć Lady Pank wciąż robi swoje i znajduje na to licznych odbiorców. Mam jednak obawy, że gdybym dzisiaj wydała swoje pierwsze piosenki, to pewnie nie zyskałyby takiej popularności, jeśli w ogóle ktoś chciałby je wydać w takiej rockowej odsłonie. Trendy się zmieniają, ale to z drugiej strony dobrze, że świat nie stoi w miejscu.
A to, że sięgnęła Pani przy okazji „Nieba nad Warszawą” po kompozycję Kapitana Nemo, to przypadek?
Nie do końca, bo przecież z Bogdanem Gajkowskim współpracowałam w przeszłości przy mojej płycie „Układy”. To on stworzył wielki przebój lat 80 „Brylanty”, ale także piosenkę „Nic naprawdę”. Później koncertowaliśmy razem, co było bardzo interesujące. W przypadku „Nieba nad Warszawą” wszystko zaczęło się od tekstu, a potem była muzyka Bogdana. Andrzej Mogielnicki zespalał nas wszystkich.
Jak to się, więc stało, że na Pani drodze pojawił się Krzysztof Antkowiak, który dograł chórki do piosenki „Niebo nad Warszawą”?
Właściwie to wyszło od zespołu Plastic, który jest z nimi bardzo blisko. Uważam, że był to świetny pomysł, bo proszę się wsłuchać, jak pięknie Krzysztof ubarwił ten utwór. Tak się złożyło, że spotkaliśmy się chwilę wcześniej w finale „Szansy na Sukces” i sympatycznie porozmawialiśmy.
Czy Warszawa to jest Pani miasto, skoro urodziła się Pani w Olsztynie?
Od 27 lat Warszawa jest moim miastem. Urodziłam się co prawda w Olsztynie, mieszkałam w Kolonii, a teraz też pomieszkuję w Berlinie. Polubiłam Warszawę i nawiążę do słów Wojtka Młynarskiego – „Warszawę się kocha, Warszawy się nie lubi”, ale ja jakoś polubiłam to miasto, chociaż nienawidzę tych korków (śmiech). Ale która stolica ich nie ma. Wracając do pytania, Warszawa jest mi bliska, ale czuję się obywatelką świata. Nie przywiązuję się do miejsc, bo potrzebuję czuć wolność. I pozwalam sobie na to. Marzę jeszcze, żeby pomieszkać trochę w Andaluzji. Chciałabym jeździć na osiołku, hodować migdałowce i kolorowe papużki…
Zagląda Pani czasem do swojego rodzinnego miasta – Olsztyna?
Tak, chociaż nie mam już w Olsztynie rodziny, bo wszyscy wyjechali, ale wciąż mieszkają tam moje przyjaciółki, koleżanki i koledzy z podwórka. Jestem z nimi cały czas w kontakcie.
Czy oprócz podróżowania ma jeszcze Pani czas na inne przyjemności?
Bardzo lubię rysować, kiedyś nawet wyobrażałam sobie, że będzie to mój zawód, ale odeszłam od tego.
A bywa Pani sentymentalna? Czy lubi Pani powracać myślami do tego, co już stworzyła w swoim życiu pod kątem muzycznym?
Zdarza się, że wracam, czasem takie rzeczy odświeżane są właśnie przy okazji wywiadów.
Kilka lat temu wraz z Leszkiem Gnoińskim napisałam moją jedyną biografię, to była specjalna okazja, by przywołać wspomnienia. Często sięgałam do zdarzeń, o których już zupełnie zapomniałam, a pomogli mi w tym ludzie, do których czasami docierałam gdzieś na końcu świata przez Internet. Ta książka jak się okazało była mi potrzebna. Pomogła mi podsumować życie, zweryfikować znajomości, zrobić rachunek zysków i strat, a także delikatnie nakreślić plan na przyszłość. Chociaż mówią, że jak chcesz rozśmieszyć Pana Boga – to coś zaplanuj…
Rozmawiał: Łukasz Dębowski
Zabrakło mi pytania o reedycję plyty – Pożegnalny cyrk zapowiadaną w biografii