„Wydaje mi się, że w tych opowieściach jest jakieś światełko w tunelu” – Daria ze Śląska [WYWIAD]

Album „Daria ze Śląska tu była”, to 10 piosenek składających się na bardzo osobistą, ale jednocześnie zaskakująco uniwersalną historię. Zapraszamy na naszą rozmowę o muzyce z debiutującą Darią ze Śląska.

fot. Hubert Grygielewicz

Daria ze Śląska zdobywa coraz większą popularność. Jak widzisz to wciąż rosnące zainteresowanie Twoją osobą, czego w zespole The Party Is Over chyba nie doświadczyłaś? 

Z zespołem The Party Is Over, który istnieje, ale już nie jestem jego częścią, odnosiłam mniejsze lub większe sukcesy. Jeździliśmy wtedy z koncertami, podczas których wiele się nauczyłam. Przez 6 lat robiłam z Michałem wszystko – od merchu, miksu, masteringu aż po tworzenie muzyki i pisanie tekstów.

Byliśmy niezależnym zespołem, więc nie mieliśmy aż tak dużych możliwości promocyjnych i związanych z tym odpowiednich mocy przerobowych. W przypadku mojej solowej płyty też nie było łatwo, bo przecież trzy lata nad nią pracowaliśmy. Najpierw spotkałam Agatę Trafalską podczas warsztatów „Tak Brzmi Miasto”, gdzie zaczęła się nasza współpraca, później rok szlifowałyśmy moje pomysły na piosenki.

I jak to się dalej potoczyło?

Muszę przyznać, że na początku nie znałam tej wytwórni, bo żyłam w innym świecie, związanym z muzyką elektroniczną. To Agata mi opowiedziała  o Jazzboyu i po wielu miesiącach pod jej okiem wyszedł materiał, który mogłam im pokazać. Dalej szło wszystko swoim torem – dopracowywanie tekstów, aranżów. Byłam bardzo skupiona na pracy i nawet do końca nie zdawałam sobie sprawy, że ktoś w ogóle chce słuchać moich piosenek.

W jaki sposób razem z Agatą Trafalską pisałaś teksty? Czy wpuszczenie kogoś do swojego świata było łatwe?

We wcześniejszych projektach pisanie tekstów zawsze było po mojej stronie. Po spotkaniu z Agatą dowiedziałam się, że teksty moich solowych zarysów były nieco przysłonięte, nieopowiedziane wprost, co pewnie wynikało z mojej obawy, żeby za bardzo się nie odsłonić. W The Party Is Over pisałam początkowo po angielsku, więc to też sprzyjało ukryciu. Niemniej przy kolejnych płytach postawiliśmy na język polski, co zresztą forsowałam. Mieliśmy sporo numerów zaangażowanych, przekaz ewoluował. Z kolei w projekcie Daria ze Śląska jest sporo emocjonalności i ekshibicjonizmu. Po czasie czułam, że mamy z Agatą podobny gust, wiemy, co nam nie pasuje w tekście. Ona posiada dużą wrażliwość, co potwierdziła tworząc chociażby emocjonalne teksty dla Korteza, więc jej wskazówki odnośnie pisania często były bardzo trafne. Moją umiejętnością jest pisanie reportażowe, obrazowe. Często wymieniałyśmy się swoimi spostrzeżeniami na temat tekstów i jeśli były jakieś uwagi wracałam do pisania i poprawiałam.

.

fot. okładka płyty

A w jaki sposób szukałaś porozumienia z często doświadczonymi już muzykami, którzy zaczęli układać dźwięki do Twoich piosenek?

To nie jest tak, że nagle pojawiła się jakaś Daria ze Śląska i bierze Pawła Krawczyka, Olka Świerkota i mówi – teraz napiszcie mi piosenki. To tak nie działa. Na początku w ogóle musiałam się dowiedzieć kim są Ci wszyscy ludzie, poznać ich. W ten świat wprowadził mnie szef Jazzboy i mój manager – Paweł Jóźwicki, który zna tych wszystkich muzyków od lat i po przesłuchaniu moich demówek stwierdził, że mu to siadło i chce je pokazać innym osobom. Wtedy okazało się, że po wysłuchaniu wstępnych wersji także oni byli zainteresowani współpracą ze mną. Na początku pracowaliśmy z Agatą, Żenią Shadziulem z mojego zespołu i Olkiem Świerkotem na moich zarysach do momentu aż wspólnie uznaliśmy, że efekt końcowy nas satysfakcjonuje. Z częścią producentów było tak, że do nich jeździłam, bo zależało mi, żeby być przy produkcji. Zbieranie tego materiału trwało więc długo, a jeszcze po drodze przytrafiła się pandemia.

Pierwszym utworem, który wysłaliście do publiczności był singiel „Falstart albo faul”. Czy zaskoczył Cię sukces tej piosenki?

Ja naprawdę tego nie czułam. Cały czas jestem w pewnym procesie, nie zatrzymuję się, by czemuś się tam przyglądać. Jestem bardzo zadaniowa i staram się po prostu robić już kolejne rzeczy, realizować plan, który sobie założyłam. Docierają do mnie różne miłe wiadomości, ale nie skupiam się na nich za bardzo. Owszem, powinnam się trochę nacieszyć tym, co się powoli dzieje, taką radość dają mi przede wszystkim koncerty i spotkanie z ludźmi. Raczej mnie nie ponosi melanż, bo zwykle chodzę spać o 23, ale po występie na Next Fest w Poznaniu poszłam w miasto. To była dla mnie od długiego czasu nietypowa sytuacja (śmiech).

.

Jak sobie wyobrażasz swoją dalszą działalność artystyczną, kiedy dojdą jeszcze regularne koncerty? Czy zrezygnujesz już wtedy z pracy w korporacji, a tym samym przestaniesz prowadzić poukładane życie?

Jeśli pojawią się koncerty, to na pewno bardzo się na nich skupię i podporządkuje temu resztę. Praca w korpo daje mi poczucie stabilizacji, co bardzo doceniam, ale zdaję sobie sprawę, że będę musiała z tego w końcu zrezygnować.

Czy współpraca z wytwórnią daje Ci taką stabilizację w kwestii planowania i realizacji wyznaczonych zadań?

Jazzboy nie jest typową wytwórnią i bardzo długo nie umiałam zrozumieć ich systemu pracy. Skoro jestem zadaniowa i coś wpiszę w Excela, to nie może to zginąć, co było traktowane przez innych z uśmiechem. Musiałam nauczyć się tego, że różne procesy trwają długo, że coś musi odleżeć. Znajdywanie kompromisu też nie było łatwe. Czasami przeciągane. Trudno było mi zaufać. Wiele rzeczy musiałam więc wypracować sobie przy okazji tworzenia piosenek.

A jak przyjmujesz opinie na swój temat, że Jazzboy promuje nową Kaśkę Sochacką?

Uśmiecham się tylko, bo przecież, gdy pojawiła się Kaśka Sochacka mówiono o niej – Kortez w spódnicy. Słyszałam nawet, że śpiewam jak Beata Kozidrak, więc zdaję sobie sprawę z tego, że są różne opinie i te porównania będą zawsze się pojawiać. Oprócz wspólnego mianownika melancholii i wzajemnej sympatii, nie łączy mnie muzycznie z Kaśką aż tak dużo. Kasia ma inny sposób pisania i nasze muzyczne obrazki też wyglądają odmiennie, każda z nas ma swoją wrażliwość.

Czy Twoje teksty do piosenek powstawały na bieżąco, czy sięgałaś do rzeczy, które masz ukryte gdzieś w szufladzie?

Zwykle to muzyka podsuwa mi pomysł na tekst, więc nie sięgam po stare rzeczy. Czasem słowa i muzyka rodzą się równolegle. Często teksty są moim flashbackiem tego, co wydarzyło się w przeszłości. Zwykle to są moje historie, wręcz jest to rodzaj obserwacji siebie oraz tego, co dzieje się dookoła mnie. Staram się bardzo dużo słuchać ludzi – jedno ucho służy mi do nawiązywania rozmowy, a drugie do rejestrowania różnych historii. Czasem ktoś powie coś uroczego i mówię – przepraszam, muszę coś zapisać. Słucham tego, o czym rozmawiają ludzie w autobusie, albo wyłapuję także jakieś sformułowania z reklam. Wszystko może być inspiracją do napisania tekstu.

Czy napisałaś na ten album takie teksty, których wcześniej nie pokazałabyś publiczności, bo są zbyt osobiste?

Nigdy nie miałam czegoś takiego. Wiele punktów zapalnych jest na pewno w tekście do utworu „Chinatown” i słowa faktycznie mogą ukłuć. Jednak chciałam o tym opowiedzieć, chociaż nie skupiałam się w tym przypadku tylko na sobie. Alkohol jest obecny w domach wielu ludzi, a w latach 90. ten problem był normalizowany. Po latach takie sytuacje odkładają się w ciele, w głowie i przekładają na niechciane mechanizmy. Może nie ze wszystkiego sobie zdajemy sprawę, ale tak jest. To nie jest jednak protest song, tylko po prostu moja historia.

Po przesłuchaniu Twojej płyty wydawać się może, że jesteś smutną osobą. Na ile te piosenki, to tylko jedna strona Ciebie?

Wydaje mi się, że jak mnie ktoś pozna, to spostrzeże Darię jako osobę otwartą i wesołą. Jestem memiarą i lubię suchary, co nie znaczy, że nie mam w sobie tej refleksyjnej strony. Nikt nie jest zerojedynkowy. Faktycznie głównie smutne historie wypłynęły na tym albumie na powierzchnię, ale to też jest w zgodzie ze mną. Poza tym wydaje mi się, że w tych opowieściach jest jakieś światełko w tunelu. Czuję, że jestem w okresie przejściowym, więc można znaleźć w nich trochę nadziei. Coraz częściej łapię rzeczy, które mnie cieszą, bez wkręcania się w sytuacje, które mi nie wyszły. Ostatnio coraz więcej powodów do tego, żeby się uśmiechać.

Często poruszasz w swoich tekstach temat nieszczęśliwej miłości. Czy nie masz wrażenia, że w tej materii zostało już wszystko powiedziane w tysiącach innych piosenek? Co wyróżnia Twoje teksty o miłości?

Nie mam pojęcia. Liczę, że ludzie znajdują w nich coś dla siebie. Moje historie są obrazkowe, staram się opowiadać w nich w zwyczajny sposób, tak jakbym usiadła z przyjaciółką i normalnie z nią rozmawiała na zasadzie – słuchaj, wydarzyło się to i to. Unikam poetyzowania, chociaż kiedyś tak pisałam. Zawsze staram się wywracać do góry nogami różne myśli, które składają się na moje teksty. Traktuje to jako szlifowanie skilla. Inspiracją są raperzy, których słucham, czyli Pezet, Fisz, Łona, wracam też do Małpy. Odkryłam Miłego ATZ. Oni piszą inteligentne teksty, które rozwalają mi głowę. Podziwiam też Vito Bambino.

A skąd sentyment do lat 90., który wyczuwam w Twoich tekstach?

Lata 90. to obraz mojego dzieciństwa. Stąd słowa do piosenki „Chinatown”, gdzie pojawia się teleturniej „Jeden z dziesięciu” albo „gdzieś w tle leci Peggy Brown”, czyli nawiązanie do zespołu Myslovitz. Wiele fotek z przeszłości przebija się w tym utworze. Każdy z nas ma pewnie jakiś syndrom nostalgii w sobie, na zasadzie – a kiedyś to było.

 

Za bezpośredniością w tekstach idzie też brak jakiejkolwiek kreacji wizerunkowej. Jesteś po prostu Ty w czapeczce z daszkiem i Twoje piosenki. Zgodzisz się z tą opinią?

Cieszę się, że tak mówisz, bo na tym mi zależało. Chciałam, żeby wszystko odbywało się bez nadęcia. Jedynie w teledyskach pozwoliłam sobie na więcej. W „Dziewczynie z tatuażem” tańczę nawet na rurze, do czego bardzo długo się przygotowywałam. Chodziłam na specjalne zajęcia, bo nigdy nie trenowałam pole dance. W tym przypadku miało być bardziej filmowo, ale jak najbardziej naturalnie, bez przesady i niepotrzebnego aktorzenia.

Wspomniałaś o „Dziewczynie z tatuażem”, ale jednym z nowszych singli jest „Kill Bill”. Czy jesteś miłośniczką filmów Tarantino?

Tak, uwielbiam komiksowość jego filmów. Podoba mi się sposób w jaki opisuje rzeczywistość. Nieszczęśliwa miłość, która jest motywem przewodnim tej piosenki była dla mnie niczym scena z filmu „Kill Bill”. Ta specyficzna masakra miała miejsce wewnątrz mnie. Stąd taka opisowość w tekście, który można odczytywać dosłownie scena po scenie.

Czy po wydaniu płyty najważniejsze będą teraz Twoje przygotowania do koncertów?

Na pewno tak, chcę się skupić na próbach. Niespodzianką będzie to, że na koncertach zagramy 17 numerów, czyli tyle, ile powstało na album, ale ostatecznie niektóre z nich się na nim nie znalazły. Także mamy dużo materiału, żeby grać go podczas pełnych koncertów. Chciałabym, żeby po drodze powstały jeszcze jakieś teledyski. Także pracy mam dużo, z czego bardzo się cieszę.

Rozmawiał: Łukasz Dębowski

 

fot. materiały prasowe

 

3 odpowiedzi na “„Wydaje mi się, że w tych opowieściach jest jakieś światełko w tunelu” – Daria ze Śląska [WYWIAD]”

Leave a Reply