“We freestyle’u najważniejsze jest słowo” – Koro [WYWIAD]

Freestyle w polskiej popkulturze ukorzeniony jest od wielu lat. I choć nie jest to najpopularniejsza dziedzina, to nadal przykuwa uwagę sporej grupy ludzi interesujących się hip-hopem czy nawet stand-upem. W ostatnich latach pojawiło się parę inicjatyw mających na celu spopularyzować tę dziedzinę i właśnie przy okazji jednej z nich, czyli Betclic Rap Royale na Polish Hip-Hop Festival w Płocku przeprowadziliśmy wywiad z jej zwycięzcą – Koro. Freestyle’owiec, raper oraz miłośnik capoeiry opowiedział nam więcej o sobie jak i samym wydarzeniu.

fot. materiały prasowe

Jakie emocje towarzyszyły Ci podczas rap bitwy na Polish Hip-Hop Festival w Płocku?

Był to na pewno pełen wachlarz emocji. Parę dni przed bitwą coś mnie rozłożyło zdrowotnie, przez co spadły mi trochę morale i czułem lekki niepokój. Byłem też stawiany w roli faworyta, co nie zawsze jest dobre, bo człowiek rozluźnia się, zamiast czuć motywację, presję i chęć udowodnienia swoich umiejętności. Cieszyłem się natomiast, że jest taka bitwa, bo przez pierwsze pół roku pracowałem nad swoją nadchodzącą płytą i nie uczestniczyłem w żadnych eventach. Przyznam, że brakowało mi tego. W tym roku byłem jeszcze tylko na Rap Stacji Festiwal w Sławie.

Na bitwie w ramach Polish Hip Hop Festival w Płocku byłem już w 2018 roku. Mam dobre wspomnienia z tego wyjazdu. Natomiast w tym roku, kiedy po raz pierwszy bitwa odbyła się pod szyldem Betclic Rap Royale, byłem zszokowany tym z jakim przytupem zorganizowane zostało całe wydarzenie. Na widowni zebrały się tłumy, a pojedynki można było nawet obstawiać w zakładach bukmacherskich. Pula nagród też była rekordowa i wynosiła 33 tys. złotych, co przyciągnęło czołowych zawodników z Polski. Czegoś takiego jeszcze nie było. Świadomość z kim przyjdzie mi się mierzyć sama w sobie mnie motywowała, żeby potrenować przed przyjazdem i być w jak najlepszej formie. Towarzyszyły mi więc różne emocje, od zwątpienia po pełną motywację i chęć udowodnienia swojej wyższości nad rywalem.

Czy w takim razie emocje, które Ci towarzyszą są inne zależnie od tego, czy bitwa odbywa się na festiwalu czy w klubie?

Jeśli bitwa jest organizowana w klubie to wiesz, że na publice znajdują się osoby, które przyszły specjalnie na Twój występ. Ludzie przychodzą posłuchać swojego ulubionego artysty albo po prostu dobrej bitwy freestylowej. Brakuje też dodatkowych atrakcji i koncertów, które przerywają bitwę. Na festiwalu natomiast bitwa może spełniać rolę openera, gdyż nie jest to nic sprecyzowanego, jest wielu artystów i nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać. Ludzie przychodzą na nią z samej ciekawości i biorą ze sobą znajomych. Ze strony zawodnika natomiast jest o tyle inaczej, że na festiwalach nie możemy sobie pozwolić na bardziej rozgałęzione gry słowne czy odniesienia do środowiskowych sytuacji. Osoby które nas nie znają, nie będą wiedzieć o co chodzi. Publika zawsze jest bardzo istotnym elementem i trzeba wyczuć czy jest na czasie z bitwami freestylowymi, czy jednak ludzie przyszli pierwszy raz zobaczyć o co w tym w ogóle chodzi.

Czyli w takim razie trudniej jest zagarnąć sobie publikę na festiwalu skoro przychodzi ona na Was naturalnie?

To zależy od freestylowca. Ci, którzy standardowo rapują tak, że odwołują się do środowiskowych spraw czy stosują bardzo rozgałęzione gry słowne mają trudniej przy neutralnej publice. Nagle muszą robić coś innego i przez to się gubią. Niektórzy natomiast mają prostszy, bardziej przystępny styl, z którego każdy słuchacz może wyłapać różne smaczki i odwołania. Dzięki temu jest im łatwiej na takich festiwalach, lepiej trafiają do publiki. Na festiwalach w sporej części i tak trzeba dostosować się do publiki. Należy też pamiętać, że mimo wszystko to ona tworzy drugą stronę tego wydarzenia. Myślę, że ponad 50% sukcesu jaki można osiągnąć na bitwie takiej jak Betclic Rap Royale, to przekonać do siebie publiczność. Przekłada się to na sukces danego MC na scenie, bo to jednak widownia robi Ci hałas po wersach. To ich pyta się o zdanie kto powinien przejść dalej, co wpływa też na morale zawodników, a czasami i na końcowe oceny jury. Warto mieć też z tyłu głowy, żeby na takich eventach składać prostsze linijki, żeby większość ludzi mogła je zrozumieć. Przykładowo w temacie “drzewo” rzucić, że ktoś dostanie z “liścia”, a nie, że “porąbię Ci drzewo genealogiczne, bo wytnę Cię w pień”. Nie warto się tak zagłębiać. Lepiej zaangażować ludzi czymś prostszym. Natomiast nie tylko linijkami można przekonać do siebie słuchacza, bo może to być też charyzma czy elementy psychologiczne.

Idąc o krok dalej można stwierdzić, że przekonanie do siebie publiki na takiej bitwie to swojego rodzaju inwestycja, bo to potem ta ona Cię napędza i daje Ci mnóstwo energii.

Dokładnie tak. Tym bardziej, jeżeli publika już podłapała, że to Ty jesteś tym, którego oni “powinni” wspierać, słuchać i widzieć w nim siebie. Twój rywal zaczyna mieć poczucie, że jest ignorowany. Często zdarza się tak, że ludzie zaczynają przeczekiwać kogoś wersy, bo czekają na freestylowca, któremu kibicują.

 

Rynek freestyle’owy wydaje się być natomiast niedoceniany w Polsce. Po paru świetnych latach mamy aktualnie okres niżu, gdzie ciężko jest czasami znaleźć naprawdę dobre bitwy. Cieszę się więc, że na Betclic Rap Royale w ramach Polish Hip-Hop Festival dostaliście wysoką nagrodę, bo może właśnie przez takie akcje uda się rozsławić na nowo freestyle w Polsce. Z tego co się orientuję to ciężko jest z niego wyżyć. No chyba, że jeździłbyś wszędzie i wszystko wygrywał.

Można powiedzieć, że od lat 2003/2004, czyli od samego początku tego gatunku w Polsce jego jakość zmienia się sinusoidalnie. Pojawia się jakaś „perełka”, która rozwija się przez 3 lata, wszyscy jej kibicują, wszystko wygrywa i nagle kończy karierę, przynajmniej jako freestylowiec. Następnie przychodzi etap paroletniego niżu, który pozwala się wyklarować nowym talentom. Pojawiają się także osoby, które wiedziały, że poprzedniego “króla” by nie pokonały, więc czekały spokojnie na swój czas, aby wejść mocniej w ten rynek. Ludzie trenują przez rok/dwa, łapią umiejętności i w którymś momencie znowu pojawia się jakaś perełka. To jest takie koło, dlatego freestyle jest trochę powtarzalny. Każde pokolenie eksploatuje te same tematy na nowo dorzucając odwołania do aktualnych wydarzeń i to, co dzieje się na świecie. Co do nagrody – na eventy jeżdżę już około 4-5 lat i największą nagrodą pieniężną, z jaką się spotkałem, było około 3 tysięcy złotych za 1. miejsce. W planach była też bitwa, za którą miało być 5 czy 10 tysięcy, ale działo się to w czasach pandemicznych i z wiadomych przyczyn bitwa nie doszła do skutku. Na Betclic Rap Royale było to natomiast 20 tysięcy, co jest faktycznie sporą różnicą porównując ją do standardowych stawek, które przeważnie nawet na medialnych wydarzeniach wahają się między tysiącem, a 3 tysiącami złotych. Natomiast na mniej promowanych wydarzeniach często są to nagrody rzeczowe, paręset złotych czy procent ze sprzedaży biletów na bramkach. Freestyle ma też to do siebie, że jeżeli ktoś chciałby jeździć na wszystkie bitwy i je wygrywać, to szybko może się skończyć jego kariera. W tej branży w ekspresowym tempie dochodzi do momentu takiego przesycenia, że nawet twoi fani zaczynają kibicować twojemu rywalowi, bo więcej emocji dostarczyłaby im bitwa, w której przegrywasz. To jest coś w stylu, że ktoś niepozorny zatrzymuje kogoś, kto wydaje się być niepokonany. Sam miałem takie sytuacje, że ludzie przyjeżdżali na moje występy z innego miasta, a po walce mówili mi, że cieszą się, że przegrałem, bo było to dla nich bardziej emocjonujące.

Dzięki takim niskim stawkom za wygraną można być prawie pewnym, że ludzie którzy freestylują zawodowo robią to z zajawki, a nie dla pieniędzy. Dlatego ten rynek wydaje się być bardziej szczery niż chociażby rynek muzyki rapowej.

To prawda, jest szczery. Myślę, że prawie nikt nie robi tego dla pieniędzy, bo to by nie miało sensu. Nakład pracy, który poświęca się, żeby faktycznie zaistnieć czy być rozstawionym na takiej bitwie, jak ta na Polish Hip-Hop Festival, jest nieadekwatny do zarobku. Mimo wszystko właśnie czynnik wysokich nagród pozwala ściągnąć na bitwę zawodników, którzy już nie startują, bo już się najeździli i nie udało im się na tym zarobić. Dla nich taka medialna bitwa to możliwość zarobku i odkucia się za te wszystkie lata, kiedy dokładało się do swojej pasji. W Betclic Rap Royale nawet kwota za rozstawienie była na tyle wysoka, że przyciągała ludzi, którzy normalnie by nie przyjechali. To była dla nich możliwość „odcięcia kuponu” i spieniężenia wielu lat pracy. Dzięki temu w Płocku wystąpili naprawdę dobrzy zawodnicy. Myślę, że więcej niż jedna osoba pojawiała się tam głownie z tego powodu, że była to na tyle prestiżowa, również finansowo, bitwa, że warto było przyjechać. Żyjemy w czasach, gdzie coraz bardziej popularny staje się stand-up czy wydarzenia takie jak konferencje Fame MMA. Ludzie nasłuchają się tam obelg i punchy, dlatego bitwy freestylowe schodzą na drugi plan. Zauważyłem jednak, że mimo wszystko freestyle na szczęście się broni i powoli wraca do łask, choć popularność eventów zależy od tego, czy pojawiają się na nim medialne postacie. Zauważyłem też, że we freestyle’u lepiej się sprzedaje i ma lepszą oglądalność bitwa, na której walczą słabi zawodnicy lub pod formą, którzy są znani ze świata rapu lub freestyle’u, niż bitwa, w której poziom jest wysoki, ale walczą ze sobą młodzi, nieznani zawodnicy. Wywołują oni po prostu mniejsze emocje, bo ludzie nie są jeszcze do nich przywiązani.

A tacy raperzy jak FIlipek czy Bober myślisz, że rozsławiają freestyle, skoro sami tak zaczynali?

Jeśli dobrze się orientuję, to Filipek i Bober zaczynali jako freestylowcy i, choć nie mieli z tego pieniędzy, to przynajmniej pomogło im się to wypromować. Jeśli ma się na to plan, robi się to bardzo dobrze, wstrzeli się w nurt i jest się na tyle oryginalnym, żeby się przebić, to faktycznie jest to bardzo pomocne narzędzie. Chłopaki na pewno rozsławili freestyle w naszym kraju. Takie przypominanie o sobie w środowisku, tak jak zrobił to ostatnio Filipek wygrywając „Bitwę O Południe”, pozwala dotrzeć mu do nowych słuchaczy, a starym pokazać, że mimo, iż robi się coś innego, to dalej ma się skilla we freestyle’u. Gorzej jak przyjeżdża jakiś weteran i pierwszy lepszy młodzik rozkłada go w pierwszej walce.

Wychodzi na to, że bycie freestylowcem jest pełne środowiskowego szacunku, który pomaga w późniejszej karierze. Masz za sobą prawdziwych fanów, którzy coś już z Tobą przeżyli, a nie takich, którzy po pierwszym słabszym utworze od Ciebie odejdą.

Tak, to akurat prawda. W rapie różnie to bywa. Czasem uda ci się tylko jeden kawałek, który stanie się viralem i po pięciu minutach sławy znikasz ze świecznika, bo nie masz zbudowanej historii jako artysta. We freestyle’u publika jest trwalsza, bo fan idzie z zawodnikiem ramię w ramię, widzi jego rozwój i kolejne sukcesy. Ma obraz tak naprawdę na całą jego drogę, a nie tylko efekt końcowy. Przy kawałku nagrywanym w studio nigdy nie wiadomo jaka droga za tym szła. Czy raper stworzył to sam, czy mu ktoś pomógł. Jeżeli w którymś momencie freestylowiec zaczyna iść w inną stronę, to grupka ludzi za nim. A to jak wielka ona będzie zależy tylko od tego, jak dużą ją sobie wypracował przez te wszystkie lata na scenie.

 

fot. materiały prasowe

Jak jest się już parę lat we freestyle’u to na ile osobiście podchodzi sie do takich walk? Podczas nich zawsze sobie dogryzacie, rzucacie punche. Bierzesz takie słowa do siebie?

Szczerze mówiąc, nie przejmuję się tymi linijkami. Dzieje się tak z tego względu, że ja akurat zaistniałem na tej scenie m.in. dzięki przekraczaniu granic. Poruszałem tematy, których teoretycznie nie wypada ruszać jak np. o rodzicach. Raz miałem sytuację, w której niechcący poruszyłem prywatną, bardzo wrażliwą kwestię mojego przeciwnika. Nie miałem wtedy o tym pojęcia, bo nic o nim nie wiedziałem, ani nie znałem go prywatnie. Przeważnie jak się z kimś walczy pierwszy raz, to znacie się tylko z tego, że przywitaliście się klubie 10 minut wcześniej. Istnieją po prostu takie niepisane zasady, których granica z roku na rok coraz bardziej się zaciera. Tak samo w Internecie można sobie na więcej pozwolić niż jeszcze parę lat temu. To się tak naprawdę tyczy każdej branży, która posługuje się słowem, bo stand-uperzy nie uważają już chyba żadnych tematów tabu. Jeżeli jest duży rynek to zawsze znajdzie się ktoś, kto zacznie te granice przekraczać. A jak już publika to zaakceptuje to zaczynają to robić również następni. Ja osobiście nie mam żadnych spin z kimś po walce. Zdarza się jednak tak, zwłaszcza wśród młodych, że ktoś przychodzi się sprawdzić, ponawijać, a nagle dostaje od przeciwnika punche na temat np. swojej dziewczyny. Ludzie czasem nie są na to przygotowani, więc zdarzały się już rękoczyny po walce, ale nie było tego jakoś dużo. Freestylowcy przeważnie mają dystans, bo wiedzą, że to tylko pewna konwencja. Dodatkowo każdy powinien zdawać sobie sprawę, że wychodząc na scenę może zostać poniżony, bo taki jest charakter bitew. Trzeba po prostu pokazać swoją wyższość liryczną nad rywalem.

W dzisiejszych czasach każdy śmieje się ze wszystkiego.

Dokładnie. Jednak obecnie zauważam, że często osoby, które podkreślają wartość wolności słowa, same żyją w ograniczeniach kulturowych, międzynarodowych czy społecznych. Ostatnio często tak trafiam, że jak ktoś mi mówi o wolności słowa to zaraz widzę, że jakichś tematów nie mogę z nim poruszać, a także są słowa, które powinienem omijać, kiedy z nim rozmawiam. Są w społeczeństwie takie tematy tabu, więc freestylowiec tym bardziej będzie miał ochotę je poruszyć. Pokazać swoją wyższość oraz to, że jest na tyle odważny, żeby dyskutować na dany temat.

To też taki trochę element braggi freestylowej. Pokazanie, że Ty możesz, a ktoś nie.

Teoretycznie każdy może, ale ludzie mają swoją moralność. Jak na bitwie freestyle’owej walczysz z kimś kogo dobrze znasz i wiesz o nim bardzo dużo, to celowo niektórych tematów nie poruszasz, żeby nie atakować go w czuły punkt. Natomiast druga osoba, która go nie zna wytoczy mu 10 dział o danym temacie i to jest już kwestia indywidualna. Takiego przekraczania granic nigdy nie ominiemy.

A pamiętasz bitwę, która jakoś szczególnie na Ciebie wpłynęła w którymś momencie Twojej kariery?

Myślę, że była to jedna z walk na Wielkiej Bitwie Warszawskiej w 2018 roku, gdzie doszedłem do finału. Było to mniej więcej rok po tym, jak zacząłem jeździć na bitwy freestyle’owe. Była tam wtedy walka ze Spartiakiem, którego prywatnie nie znałem. Nic o nim nie wiedziałem, nikt mi nic nie powiedział zakulisowo przed walką. W którymś momencie bitwy odbiłem jego wers, że na miejscu jego taty też bym popełnił samobójstwo. Okazało się, że przypadkowo zahaczyłem o jego prywatne problemy i go to ruszyło. Nie spodziewał się tego. Cała sytuacja wywołała dość dużą burzę w środowisku, czy można o takich rzeczach nawijać czy nie. Ja nagrałem sprostowanie, które wrzuciłem do Internetu i na tym zakończyłem dyskusję. Byłem wtedy nowym, wchodzącym w środowisko zawodnikiem, gdzie w finale obok mnie stanęło 7 znanych freestylowców. Tego samego wieczoru miałem również walkę z Milanem, która na YouTube przekroczyła już 2 miliony wyświetleń. Odbyłem również walkę z Peusem, który przez całą walkę nawijał o moim zachowaniu w walce ze Spartiakiem. Wiadomo, że ubierał to w rymy, ale przez cały czas wygarniał mi, że przesadziłem i nie powinienem się tak zachowywać. Na walce czułem, że będzie chciał to wykorzystać, bo u publiki już byłem spalony. Czułem jednak, że to co nawija jest “od serca” i naprawdę uważał o tej sytuacji to, co nawinął w czasie naszej walki.To również spotęgowało dyskusję w środowisku, ale widziałem, że robi to szczerze, bo było to czuć po jego głosie czy charyzmie. Nie robił tego pod publikę. Do dzisiaj podtrzymuję, że była to walka, w której najbardziej ze wszystkich czułem się środowiskowo zjedzony. Osobiście nie chciałem już poruszać tego tematu, a Peus przez 3 wejścia nawijał tylko o tym. Byłem więc całkowicie zbity z tropu, nie potrafiłem znaleźć żadnego punktu do zaczepki. Sądzę, że przegiął trochę z tym “manifestem”, ale już nie chce mi się tego rozdrapywać. W każdym razie od tego momentu zaistniałem w tej branży, a fanpage na Facebooku, który założyłem tylko po to, żeby wrzucić sprostowanie, prowadzę do dziś. W filmiku, który wtedy wstawiłem powiedziałem, że nie znałem Spartiaka prywatnie i równie dobrze zamiast użyć słowa “tata” mogłem użyć “brat”, “kolega”, “wujek”, “ciocia” czy “dziewczyna”. Była to na tyle głośna sprawa, że media zaczęły udostępniać ten filmik, a mi przybyło sporo obserwujących.

 

Jakiś czas temu wspomniałeś, że już z mniejszą wczutą podchodzisz do bitew freestylowych. Wpływa to na Twoją motywację przed takimi eventami?

Niestety trochę tak. Każdy z zawodników ma swoje cele. Czy to się chcą dobrze pokazać, czy zrobić promocję pod przyszłe ruchy, coś zarobić albo sprawdzić się, bo ma się zajawkę na rap. Ja zawsze miałem takie podejście sportowe. Chciałem wygrywać i pokazać się z jak najlepszej strony. Czasami nawet nie zależało mi na konkretnej bitwie, ale wiedziałem, że będzie na niej freestylowiec, z którym prawie nikt jeszcze nie wygrał albo ja nie miałem okazji się z nim zmierzyć. Miałem takie podejście, że mogę nawet odpaść w drugiej rundzie byle w pierwszej jakimś cudem trafić na wspomnianego rywala i z nim wygrać. Przyznam szczerze, że żeby jak najdłużej mieć motywację, postawiłem sobie cel bardzo wysoko. Udało mi się go osiągnąć, co nasyciło mnie ambicjonalnie. Moim celem było wygrać bitwę Red Bull KontroWersy 3 razy rzędu. Za granicą, w ponad 30 krajach, ta seria ma swoją odsłonę w języku ojczystym danego państwa i jak na razie nikt na świecie oprócz mnie tego nie dokonał. Nie mam więc już teraz takiego głodu wygrywania, a na eventy jeżdżę, bo lubię się spotykać z ludźmi, z którymi na te bitwy zawsze jeździłem. Uzależnia również ta adrenalina i emocje, które towarzyszą podczas występu. Nie umiem podejść już do tego sportowo. Oszukiwałbym samego siebie, bo osiągnąłem w tej branży wszystko co chciałem i o wiele więcej, niż się spodziewałem.

Na co poświęcasz teraz ten wolny czas, który kiedyś poświęcałeś na bitwy freestylowe? Widziałem, że nagrałeś już 3 rapowe płyty.

Tak. „Pierwszy wolny” i „W ferworze walki” były solowe, a EPkę „Bunkier” nagrałem wspólnie ze znajomymi. Przy pierwszej z nich chciałem udowodnić sobie coś lirycznie i z mega wczutą podszedłem do tematu. Przy drugiej najbardziej jarały mnie emocje, więc płyta wyszła nimi przesiąknięta od początku do końca. Przy trzeciej miałem już luz, więc wyszła ona bardzo towarzysko, bo najważniejsi byli dla mnie ludzie. Między premierą pierwszej, a trzeciej płyty minął rok, więc uważam, że trochę nawet przesyciłem ludzi moją muzyką. Przez ostanie pół roku natomiast szlifuje swój warsztat, a nawet zapisałem się na lekcje emisji głosu, bo chce żeby przy następnych rzeczach było czuć ode mnie progres. Mam też ambicje pozamuzyczne, bo ogólnie wielu zawodników nie idzie w rap po zakończeniu kariery freestylowca. We freestyle’u najważniejsze jest tak naprawdę słowo, więc np. Filip Rudanacja po zakończeniu kariery uderzył w dziennikarstwo i pracuje obecnie w Eska TV. Część ludzi idzie też np. w reżyserię czy copywriting, bo w tych zawodach również chodzi o to, żeby słowem operować i wręcz się w nim zatracać. Mnie jara natomiast marketing i management i miałem już okazję parę razy się w tym sprawdzić. Jest parę odpowiadających mi dróg, nad którymi się zastanawiam.

Wiem też, że freestylem zacząłeś się interesować w 2017 roku. A jak to było z rapem?

Raczej się nim wcześniej nie interesowałem. Jestem z rocznika ‘97, więc miałem około 18 lat kiedy znajomy wysłał mi jakiś kawałek Eripe. Wcześniej, przy okazji spędzania czasu na osiedlu słuchałem głównie oldschoolowego, lokalnego rapu. Zainteresowało mnie natomiast w Eripe to, jak on dobrze operuje słowem. Prześledziłem całą jego dyskografię i dopiero wtedy zacząłem słuchać rapu. Wcześniej słuchałem muzyki imprezowej, poważniej, klasycznej czy motywacyjnej na siłownię. Freestylem natomiast zacząłem się interesować właśnie w 2017 roku, gdy przypadkiem trafiłem na Facebooku na walkę freestylową Bobera. Wtedy się tak naprawdę w ogóle dowiedziałem, że istnieje taka dziedzina. Wróciła do mnie też moja młodzieńcza natura, bo to ja byłem tym śmieszkiem klasowym, który zawsze coś dopowiada i wszystko obraca w żart. Poniekąd freestyle jest z tym spójny, więc zacząłem się nim interesować.

Jak już wspomniałeś o muzyce motywacyjnej to przypomniał mi się Twój utworo-wywiad “Wywiad o życiu” z Mateuszem Kaniowskim, z którego dowiedziałem się, że uprawiasz capoeire. Od dziecka interesujesz się sportami walki?

Do trzeciej gimnazjum prowadziłem osiadły tryb życia, bo trochę mnie pochłonęło życie komputerowe. Jestem już z tego pokolenia, gdzie komputer wypełniał większość Twojego czasu po szkole. Pod koniec gimnazjum coś mnie tknęło, otrząsnąłem się i zapisałem na siłownię. Zacząłem starać się omijać te wszystkie gry i życie internetowe. Pół roku później tata powiedział mi, że na wakacjach dowiedział się o capoeirze. Okazało się, że w Rzeszowie, w którym mieszkam, można się zapisać na takie zajęcia. Nigdy wcześniej nie miałem styczności z żadnymi sztukami walki natomiast capoeira różniła się od innych tym, że zawierała również elementy muzyki i akrobatyki. Uczymy się tam także języka portugalskiego i kultury afrobrazylijskiej. Właśnie wtedy zmieniłem siłownię na capoeirę. Aktualnie jednak ćwiczę ją trochę rzadziej, bo zapisałem się na zajęcia MMA, z racji tego, że walczyłem na gali Fame MMA. Muszę po prostu częściej mieć styczność ze sportem kontaktowym. Przeplatam więc treningi i jakoś się to wszystko zazębia. Od gimnazjum prowadzę też w miarę zdrowy i sportowy tryb życia i przyznam szczerze, że o wiele lepiej mi się funkcjonuje. Nawet jak czasami nie chce mi się zrobić treningu to wiem, że jak go zrobię to następnego dnia będę czuł się lepiej.

 

fot. materiały prasowe

Zdrowy tryb życia często się jednak wyklucza ze środowiskiem rapowym. Powiedzmy sobie otwarcie, że jednak raperzy czy freestylowcy lubią się napić alkoholu i to często w dużych ilościach. Ty jednak już od dłuższego czasu stronisz od tego typu używek.

Tak, ale też nie mam takiej sztywnej zasady, że nigdy go nie dotknę. Chodzi głównie o eventy freestylowe. Nigdy nie walczyłem pijany czy po jakiś innych używkach. Jednak, gdy już skończy się bitwa i siedzimy ze znajomymi w barze to biorę sobie piwo. Teraz też już trochę luźniej do tego podchodzę, bo kiedyś wynikało to z tego, że chciałem być w jak najlepszej kondycji na scenie. Wielu freestylowców pije przed bitwą, żeby zmniejszyć stres czy zwiększyć swoje horyzonty myślowe. Niektórym niestety wyłącza się wtedy racjonalne myślenie, a włącza abstrakcja, lecz są też Ci, którym to serio pomaga. Według mnie nie jest to dobre rozwiązanie na dłuższa metę. Ja zawsze podkreślałem, że nie będę pił też z tego względu, że ciężko by było mi wstać na drugi dzień i iść na trening. A że osobowościowo jestem takim śmieszkiem klasowym, to niekiedy potrafię się lepiej bawić bez alkoholu niż niektórzy po.

A nie miałeś nigdy takiego poczucia, że możesz się przez to mniej zaangażować w to środowisko, bo się z nim w ten sposób nie integrujesz?

Na początku, kiedy jeszcze sam jeździłem na bitwy, faktycznie mało się integrowałem, bo byłem w tym świecie “świeży”. Wyjazdy przez pół Polski bardzo mnie męczyły i wolałem wrócić jak najszybciej do domu, bo wiedziałem, że mam jakieś obowiązki. Niemniej jednak z czasem się to zmieniło. Obecnie, jeżeli tylko czas mi na to pozwala, zostaję chociaż na kilka godzin po bitwach i spędzam je we freestyle’owym gronie. Dopiero na drugi dzień wracam do Rzeszowa.

Niestety z Rzeszowa jest wszędzie daleko i ciężko się dostać do innych miast.

To prawda. Tym bardziej, że jeżdżę wszędzie autobusem albo pociągiem, bo dla mnie osobiście kilkugodzinna podróż za kierownicą samochodu jest męcząca umysłowo. Trzeba być przez całą drogę skupionym. Ja nauczyłem się już praktycznie mieszkać w tych autobusach. Gdy jadę 10 godzin to zrobię sobie coś do jedzenia, 6 godzin pośpię, obudzę się, otrząsnę i jadę pod klub. Raz zdarzyło mi się nawet polecieć samolotem, bo bitwa była w Szczecinie, a już kiedyś raz jechałem do Szczecina 16 godzin z przesiadką. Wyciągnąłem więc wnioski, wyhaczyłem w miarę tanio bilet i poleciałem. Natomiast odpowiadając na Twoje wcześniejsze pytanie, to rzeczywiście zgadzam się, że używki są wszechobecne w rapowym środowisku. Zdaję sobie sprawę, że niektórym mogą pomagać artystycznie, bo pozwalają zapomnieć w pewnym stopniu o rzeczywistości, wpływają na emocje, wenę, pomagają się otworzyć. W moim przypadku wygrywa obecnie zdrowy rozsądek i mam nadzieję, że tak zostanie. Wolałbym zajść niżej bez skutków ubocznych niż po latach uświadomić sobie, że bez używek połowy rzeczy bym nie osiągnął. Nie chciałbym też opierać w stu procentach życia na tak niepewnym biznesie jakim jest muzyka. Po pierwsze, jest już trochę obecnie przesyt nowych artystów, a po drugie możesz robić jakościowe rzeczy, ale jeśli zabraknie Ci jakiejś barwy, medialnej osobowości czy kontrowersji to po prostu zostajesz na uboczu. Poświęcasz na to mnóstwo czasu, życie prywatne, pieniądze, znajomości czy rodzinę, żeby to jak najbardziej dopieścić i choć wielu ekspertów powie ci, że jesteś lepszych od tych na świeczniku, to i tak nie da ci to utrzymania. Z biznesowego punktu widzenia nie masz nic, bo tak jak freestyle’u, nie wpiszesz sobie go w CV. To taki minus kariery muzyka, że nie przeniesiesz jej na żadne inne zawody. Wiadomo, że taka zabawa słowem rozwija kreatywność co pomoże ci np. przy wymyślaniu chwytliwych sloganów czy reklam, a błyskotliwość pozwoli odpowiednio zareagować przy różnych negocjacjach. Jednak jeśli po zakończeniu kariery muzyka chciałbyś odpocząć sobie umysłowo i pójść do pracy fizycznej to tak naprawdę nie masz co wpisać w swoje CV.

Kariera muzyka to trochę jak prowadzenie jednoosobowej działalności.

Dokładnie tak. Dlatego zawsze na plus są takie pozamuzyczne przeloty. Gdy wydawałem swoją pierwszą płytę to bardzo dużo uwagi i czasu poświęciłem na część marketingową. Żeby to dobrze rozreklamować i ubrać w fajną koncepcję. W tamtym momencie jarało mnie to nawet bardziej niż samo nagrywanie kawałków, które miały bardzo dużo naleciałości lirycznych z freestylu. To były moje pierwsze kroki w muzycznym świecie, które jednak przyszły mi dość łatwo. Natomiast nie posiedziałem nad nimi za dużo od strony muzycznej, bo nie zwracałem na to wtedy takiej uwagi. Początkowo nie miałem nawet potrzeby wypuszczania tych kawałków. Wystarczał mi fakt, że wyrzuciłem to z siebie i słyszeli to moi znajomi. Potem jednak trochę się to zmieniło, chciałem doprowadzić ten projekt do końca też z tego względu, żeby pobawić się możliwościami reklamy, kręcenia klipów czy sponsoringu.

A jakie masz plany na przyszłość? Czy to jest właśnie pójście w marketing?

Po części tak. Jednak dopóki jeszcze mam te dziesięć sekund z moich pięciu minut to chcę pójść jeszcze głębiej w muzykę. Zobaczyć co z tego wyjdzie, bo uważam, że skoro już się jakkolwiek przebiłem wyżej to nie mam nic do stracenia. Mam na to ochotę, pomysły i możliwości. Zobaczymy co będzie później. Nie mam żadnej konkretnej awaryjnej opcji, choć to właśnie w tematach marketingowych czy po prostu kreatywnych widziałbym się najbardziej.

W muzyce masz o tyle łatwiej, że dzięki freestylowi podłapałeś sporo kontaktów. Chociażby taki Filipek, z którym już nie raz współpracowałeś.

To prawda. Aktualnie mam już nawet parę gotowych utworów z osobami, których kiedyś słuchałem, a które teraz doceniają mnie za freestylowe osiągnięcia i poziom, na jakim to robię. Dostaję również dużo propozycji od ludzi ze środowiska rapowego, więc muszę przyznać, że pojawiają się te możliwości. Jedyny minus jest taki, że aby robić rap na dobrym poziomie to trzeba najpierw odciąć się od freestyle’u grubą kreską. Przynajmniej ja tak mam, bo to są jednak dwa różne rodzaje myślenia. Freestyle połączyłbym bardziej z zabawą słowem, która przejawia się w dziennikarstwie, copyrightingu czy marketingu. Rap natomiast nakierowany jest aktualnie na brzmienie. Czasami nawet słowa schodzą na drugi plan, co sprawia, że rap stał się po prostu popem. Ja aktualnie muszę się skupić na tym, żeby moja muzyka dobrze brzmiała, a przy tym chciałbym przemycać ciekawe gry słowne i osobiste rozkminy. Dla mnie to poniekąd nowa rzecz, bo mój freestyle skupiony jest przede wszystkim na agresywnych emocjach czy chęci pokazania wyższości liryką. Gdy jestem w okresie jeżdżenia na bitwy freestylowe to mam takie podejście, że piszę kawałek. Natomiast w okresie tworzenia muzyki taki kawałek tworzę, a nie piszę. To jest ta kluczowa różnica. Różnica podejścia.

Rozmawiał: Mateusz Kiejnig

 

Leave a Reply