,,Dziki książę’’, najnowsza płyta zespołu Variété, ukazała się 26 listopada 2021. Poznajcie naszą recenzję tego wydarzenia.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty „dziki książę” – Variété (Mystic Production, 2021)
Trudno powiedzieć, ile zimnofalowego grania jest jeszcze w muzyce zespołu Variété, który działa już niemal 40 lat. Na pewno da się wyczuć, że grupa Grzegorza Kaźmierczaka świetnie sobie radzi w dzisiejszej rzeczywistości, doskonale wykorzystując możliwości współczesnych środków wyrazu. Miesza to ze swoją oryginalnością, oddając nam świeżą formę, ale z zachowaniem pierwotnych walorów swojej twórczości. Tak prezentuje się nowy album – „Dziki książę”.
Od strony brzmieniowej jest bardziej przyjaźnie, mniej tu mrocznych klimatów. Przez to surowego kolorytu kompozycyjnego także jest niewiele. Variété nie sili się na to, by wpasowywać się w jakieś modne gatunki powiązane z muzyką alternatywną. To wciąż twórczość, która pulsuje podskórnie, tworzy obraz czegoś złudnie niedostępnego, a w rzeczywistości porywa swoim wyrafinowaniem i dojrzałością.
Nie ma w tym też buntu, jakiegoś wyraźnego sprzeciwu przeciwko czemuś. To bardziej scenariuszowe opowieści emocjonalne, które niesione są na charakterystycznym, „melodeklamowanym” wokalu lidera zespołu. Takie wycofanie wokalisty w znamiennym otoczeniu artystycznym staje się jednak bardzo wymowne, nawet jeśli chciałoby się usłyszeć coś mocniejszego od strony interpretacyjnej. Nic z tych rzeczy – tutaj jest przestrzeń dla słuchacza, który może sobie dopowiedzieć pewne historie, przepuszczając je przez swoje życie.
Zapętlające się instrumenty tworzą przestrzeń, w której następuje typowa dla Variété synchronizacja poszczególnych instrumentów. To opowieści osnute żywym brzmieniem, z których łatwo wyłuskać koloryt każdego utworu. Niektóre z nich zapętlają się w mantryczny system dźwięków („oczywiście”), choć zdarzają się też momenty bardziej przestrzenne, gdzie odzywający się saksofon przemyca jazzujące inklinacje („pociski”). Wkrada się też jakiś niepokój, wyodrębniony na bazie pojawiającej się w tle elektroniki („lekko”), ale w większości mamy do czynienia z zawodowo zgraną całością, tworzącą to, co można by oczekiwać od zespołu.
Choć fani dokonań Variété z lat 80. mogą narzekać, że brakuje tu większej wytrawności, choć przecież są na tej płycie momenty przesycone erudycją („afrykańska służba”). Dobrze jest usłyszeć, że grupa potrafi zasymilować się ze współczesnością, zachowując oryginalny i jakże trudny do podrobienia kształt własnej twórczości. Jako niezależny band, wciąż są unikatowi w swoich działaniach artystycznych i to słychać od początku do końca trwania płyty „dziki książę”. A przy okazji nie stracili siły wysnutej z przepełnionego refleksją przekazu.
Łukasz Dębowski
Jedna odpowiedź do “Variété – „dziki książę” [RECENZJA]”