3 września rozpoczęło się święto polskiej muzyki – 58. Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu. Hucznie nazwany koncert „Od Opola do Opola: Największe Gwiazdy! Legendarne Przeboje!” wybrzmiewał nudą i pretensjonalnością, choć sama idea przypomnienia wielu znakomitych utworów była godna uwagi.
Niby gdzie, jak nie w Opolu! No właśnie czy oby na pewno? Odświeżone wersje wielkich przebojów można przecież usłyszeć na corocznych, doskonale przygotowanych koncertach Męskiego Grania.
fot. materiały prasowe
W Opolu wiało niestety nudą i paraliżowało rutyniarskie podejście do przedstawienia piosenek, które towarzyszyły nam przez wszystkie lata niegdyś legendarnego festiwalu. Największe gwiazdy? Hmmm… tutaj także należałoby się zastanowić, kto teraz rządzi na polskim rynku muzycznym – Sanah, Daria Zawiałow, Krzysztof Zalewski, Mrozu, Dawid Podsiadło itd. Ich nie było – zapewne ich nie zaproszono lub odmówili, nie chcąc brać udziału w telewizyjnym show, umorusanym cekinami, sztucznymi ogniami, przyklejonymi uśmiechami i tancerzami, którzy byli większymi gwiazdami niż większość artystów.
W międzyczasie przyznawano nagrody niemal wszystkim wykonawcom, którzy pojawili się tego wieczoru na opolskiej scenie, choć chyba należałoby powiedzieć, że wyróżnienia powędrowały do wszystkich, którzy zostali skuszeni do udziału w festiwalu. I tutaj nagrodę z okazji 30 urodzin dostał Kamil Bednarek (niezbyt udane wykonanie „Jesteśmy na wczasach” Wojciecha Młynarskiego), którego nowa płyta nie zyskała dużego zainteresowania (nawet przebojowy „Pull Up” chyba tego nie zmieni). Wymuszonego odśpiewania „Sto lat” nawet nie należy komentować… Pojawił się także przewidywalny i występujący niemal na wszystkich festiwalach, nie budzący już takiego entuzjazmu zespół Enej.
Nagroda trafiła też do Grzegorza Hyżego, za dwie wydane dotąd płyty. Ten akurat obronił się na scenie, podobnie jak Natalia Kukulska, która wykonała z orkiestrą dętą dosyć nieoczywisty zestaw swoich utworów. Brawurowa interpretacja Justyny Steczkowskiej „Grande Valse Brillante” z repertuaru Ewy Demarczyk była jednym z mocniejszych punktów koncertu. I tu – uwaga! – popełniono jakieś ogromne faux pas, gdyż artystka nie dostała nagrody za 25-lecie działalności artystycznej, choć tyle czasu upłynęło od pamiętnej płyty „Dziewczyny szamana” (a może uznano, że już tyle nagród odebrała od TVP, m.in. w tamtym roku w Opolu, że już więcej jej się nie należy).
Wcześniej wyróżnienia odebrali: Lombard (40-lecie) bez Małgorzaty Ostrowskiej, Kombi bez Grzegorza Skawińskiego, Izabela Trojanowska i prawie nikomu nieznany w dzisiejszych czasach (ostatnia płyta wydana kilkanaście lat temu) Jerzy Grunwald. Największą i najbardziej charyzmatyczną gwiazdą (według sztywnych, pozbawionych spontaniczności prowadzących) była Sylwia Grzeszczak. Nie zabrakło też Cleo (czy tylko na jedną interpretację zasługuje zmarła w tym roku Maria Koterbska?), Blue Cafe (wykonali „Windą do nieba” 2+1), Piotra Cugowskiego (to chyba jedna z niewielu interpretacji „Jaskółki uwięzionej”, która broni się po dziś dzień), niedomagającego wokalnie Ryszarda Rynkowskiego, świeżo prezentującej się Kasi Moś (choć nie uniosła piosenki zespołu Maanam), natchnionej Edyty Górniak (jej wykonanie „Nie pytaj o Polskę” nie przejdzie do historii) i totalnie nieumiejącej odnaleźć się na scenie, fałszującej w piosence „Jedziemy autostopem” Karoliny Stanisławczyk (to te wielkie gwiazdy?). Ta ostatnia mogłaby się wiele nauczyć od obchodzącego 70. urodziny Shakin’ Dudiego. Pojawił się także zespół IRA, ale Ci akurat nie zaskoczyli, wykonując utwór „Ona jest ze snu” (ciekawostką jest fakt, że to przebój z solowej działalności Artura Gadowskiego). Maryla Rodowicz za to jak zwykle poprawnie odśpiewała kultowy utwór „Niech żyje bal”, tym samym zamykając nudny i do bólu przewidywalny koncert, który równie dobrze mógłby się w ogóle nie odbyć.
Łukasz Dębowski