Urszula & Jumbo – „Urszula & Jumbo” [RECENZJA]

Nasz ocena

Odświeżony piąty, studyjny album Urszula & Jumbo ukazał się po wielu latach ponownie. Płyta była wydana po raz pierwszy w 1992 roku. 11 czerwca 2021 znów trafiła do sprzedaży z nieco zmienioną szatą graficzną. Poznajcie naszą recenzję tego wydawnictwa.

fot. okładka reedycji płyty

Recenzja reedycji płyty „Urszula & Jumbo” – Urszula & Jumbo (Magic Records, 2021)

Album „Urszula & Jumbo” doczekał się reedycji. Płyta, która została nagrana na przełomie lat 80/90. (wydana w 1992 roku) przez długie lata była zupełnie niedostępna. Po latach otrzymaliśmy ładnie wydane wznowienie, które jednak będzie głównie ciekawostką dla fanów Urszuli.

Jumbo to zespół, który został założony w 1988 roku przez kompozytora i gitarzystę Stanisława Zybowskiego i wokalistkę Urszulę. Ich próby podbicia Ameryki były tylko chwilowe i po koncertach, które udało im się tam zagrać, wrócili do Polski. Próby dalszego przebijania się z angielskimi piosenkami na polskim rynku muzycznym nie przyniosły sukcesu, stąd grupa została rozwiązana, a Urszula powróciła w 1996 roku z solowym projektem, za którym jednak wciąż stał partner życiowy artystki – Staszek Zybowski. To on odpowiada także za materiał, który znalazł się na reedycji płyty „Urszula i Jumbo”.

To nie jest równy album, choć posiada mocne akcenty. Nosi on wyraźne znamiona minionego okresu, przez co dzisiaj prezentuje się już nieco archaicznie. Piosenki zespołu Jumbo nacechowane są muzyką rockową tamtej epoki, ale niestety ówczesna realizacja nie pozwoliła im przetrwać próby czasu, choć obecne wydanie ożywia tamtego ducha.

Imponujące jest naładowanie tych piosenek ogromną, młodzieńczą energią. Chyba nigdy później Urszula nie była aż tak rockandrollowa, nie zatracając przy tym silnego pierwiastka swojej kobiecości („Waiting for a Brand New Start”). Trzeba przyznać, że rockowa odsłona tych kompozycji jest imponująca, nawet jeśli znajdziemy w nich odrobinę naiwności. Nie jest to jednak żadna ujma, choć odkryjemy w nich namiastkę naśladownictwa muzyki, która wtedy powstawała na świecie (sama wokalistka mówi, że bliżej im było wtedy do Van Halen niż do Bon Jovi). Stąd pewne elementy tu zasłyszane budzą jednoznaczne skojarzenia. Nie ma w tym nic złego, jeśli weźmiemy pod uwagę warsztat muzyków, którzy wtedy grali z Urszulą. Potrafili oni przecież pokazać swoje umiejętności, czego potwierdzeniem jest chociażby instrumentalny, ale jakże potężnie brzmiący na rozpędzonych gitarach „Swamp Think”.

Na albumie znalazły się także piosenki, które do dziś stanowią istotę twórczości artystki, jak chociażby zaśpiewana w połowie po angielsku, a w połowie po polsku „Rysa na szkle” (tutaj nagrana jako „I Am on My Own”). Ten ponadczasowy przebój nie stracił nic na swojej wiarygodności – no i te solówki gitarowe! Znajomo prezentuje się także „Is It Love” (w polskiej wersji znany jako „Czy to miłość to co czuję”), „Wishing Well” (to przecież „Coraz mniej” z wydanej później płyty „Akustycznie”) oraz „Christmas Dance” (także na albumie „Akustycznie” znajdziemy jego odpowiednik w postaci „Świątecznego tańca”). Na płycie „Urszula & Jumbo” znalazła się także ciekawostka w postaci całego polskojęzycznego, niezwykle energetycznego i całkiem udanego utworu „Smutno jest w zoo”.

Wspominając o tej płycie ważne jest to, że została poddana doskonałemu remasteringowi, co wyszło na korzyść wszystkim piosenkom. Wkład pracy Jerzego Runowskiego, odpowiedzialnego za odświeżenie tego materiału jest imponujący, dlatego chociażby warto posłuchać tego albumu. Reedycja uszczupliła wspomnianą niewspółczesność tego materiału. Do tego wersja fizyczna płyty została starannie wydana i zawiera bonusowo zdjęcia zespołu z tamtych czasów. Chociażby dla nich warto mieć namacalny krążek.

To nie jest najważniejszy album w dyskografii Urszuli, ale pokazuje drogę, którą artystka przeszła od współpracy z Budką Suflera, do bardziej rockandrollowego, bezkompromisowego grania. Bez tych kompozycji nie byłoby późniejszej Urszuli – artystki, która nagrała jeden z najważniejszych polskich albumów lat 90., tj. „Białą drogę”. Ta płyta przenosi nas w czasie i nawet jeśli nie mamy do niej ogromnego sentymentu, warto sprawdzić, jak wtedy tworzyło się historię. Jak się okazuję całkiem ważną, pomimo że muzyka rockowa w pierwszej połowie lat 90. prezentowała się już w Polsce nieco inaczej (Hey, Bartosiewicz, Kowalska, Houk).

Łukasz Dębowski

 

fot. materiały archiwalne

Leave a Reply