Gedz – „Stamina” [RECENZJA]

Nasz ocena

„Stamina” to druga płyta Gedza z trylogii, którą zapoczątkowała „Bohema”. Poznajcie naszą recenzję tego albumu.

Recenzja płyty „Stamina” – Gedz (2020)

Bez szumnych i wielomiesięcznych zapowiedzi, czy singli podkręcających hype, raper z Malborka wydał „Staminę”. Klimatycznie album typowy dla niego, z bitami zahaczających o trap, tematycznie również to co znamy, czyli przeplatanka jego życia wraz z zagadnieniami społecznymi.

Na pierwszy rzut oka, bez głębszego wsłuchania, teksty wydają się być banalne, które są tak skonstruowane, aby raper mógł płynąć z nimi na bicie. To w jakimś stopniu jest prawdą, ale kiedy na chwilę przestaniemy bujać głową do rytmu, a skupimy się na słowach, dociera do nas, że nie jest to jedynie kolejny „grajek” skupiony na autotune i tłustych werblach.

Już w numerze otwierającym album „Kamikaze”, w pierwszych wersach: „Nie ma czasu pomyśleć, czas leci jak Kamikaze. A dookoła smutne twarze”, zaczyna do mnie przemawiać i odnajduję (i zapewne nie tylko ja) siebie, doznając jednocześnie chwili refleksji. Wpadają wtedy do głowy odległe czasy gimnazjum, czy chociażby ubiegły rok z pytaniem kiedy to zleciało? Wspomnienie o mijającym czasie wzbudza głębsze przemyślenia.

Gedz to raper, który umie bawić się słowem, tworząc sprytne gry słowne. Wychodząc choćby od prostego słowa featy:

„Co drugi analityk teraz pisze o featy,
Bo daję tylko pro featy, robię tylko profity”

Tych wersów chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć. „Panamera”, z której pochodzą powyższe wersy, zaraża pozytywną energią, pokazując jednocześnie, że każdy ma swoje problemy, nawet „te sławne osoby”, co przy swoim samozaparciu i pasji do muzyki może być formą autoterapii.

Gedz potrafi umiejętnie wykorzystywać dobrodziejstwo technologii, jakim jest autotune, obniżając momentalnie wokal (choćby we wspomnianej „Panamerze”), innym razem nadając niewątpliwie melancholijnego posmaku (patrz „Kamikaze”). Osobiście preferuję te momenty i numery, w których obniża głos, nadając mu głębi. Jedynym utworem, w którym autotune jest dla mnie męczący to zamykająca album „Trasa”. Poza tym jednym momentem, nie mam zastrzeżeń.

 

Od jakiegoś czasu zaczynam mieć przeświadczenie, iż scena rapowa robi się monotematyczna, czyli nawijka o swoim życiu, pieniądzach, pragnieniach, miłości. Czymś co zaczęło odróżniać raperów (młodszego pokolenia) od siebie jest technika, obycie ze słowami i unikatowe używanie wcześniej wspomnianego auto tune’a, potrafiącym być – przy umiejętnym wykorzystaniu – świetnym narzędziem w rękach muzyka. Do tej grupy z całą pewnością należy Gedz, którego bardziej słucham dla formy kreowanej przez niego (wysokie umiejętności produkcyjne i wokalne, a także niuanse w wersach), aniżeli tylko i wyłącznie dla tekstów. Nie zrozumcie mnie źle, Gedziula ma kapitalnie dopracowane i przemyślane teksty z momentami, które niczym strzała trafiają w serce, dając nieraz do myślenia. Patrząc jednak na scenę rapową, ogólna tematyka jest podobna.

Pod względem bitów ciężko doznać monotonii. Gedz zadbał o różnorodność: wolniejsze numery, przynoszące poczucie zwolnienia czasu, przyjemne basowe utwory, przy których „bujanie się” czy skakanie nie jest niczym nienaturalnym. Do tego dostajemy „perełkę”, przenoszącą słuchacza gdzieś na słoneczną plaże, czyli relaksujący „Tryb samolotowy” z gościnnym udziałem Tony’ego Yoru.

Wrażenia z odbioru „Staminy” są zależne w głównej mierze od jednego dwóch czynników – pomieszczenia, w którym konsumujemy tę treść oraz nagłośnienia, na którym to robimy. W moim przekonaniu album jest przystosowany do odtwarzania go na dobrym sprzęcie, który potrafi bez problemu uciągnąć mocne basy, jak i wysokie tony. W innym razie dźwięki mogą po prostu drażnić. Nie polecam odtwarzać na sprzęcie, który będzie miał wręcz charczący bas, a także na takim, który w bas jest ubogi. Będzie to najzwyczajniej w świecie katusza dla uszu, przez co możemy się przez to zrazić do samej muzyki.

„Stamina” nie jest materiałem redefiniującym rap. Zapewne nie miała nim być. Kontynuuje jednak opowieść o życiu Gedza. Dostajemy więcej tego, za co znamy i kochamy rapera, czyli jego oryginalnego stylu. Poprzednia część „Bohema”, klimatycznie i tematycznie niosła sporo autentycznego smutku, którego na najnowszym materiale zbytnio nie uświadczymy, ładując nas umysł pozytywną dawką energii. Może i „Stamina” nie przemawia do mnie w pełni (w niektórych utworach męczący autotune i teksty, których jeszcze w pełni nie czuję), jednak całokształt kupił mnie, dając chwile relaksu pomieszanego z refleksją. Z chęcią sprawdzę kolejny krążek artysty będącego też częścią kolektywu BOR.

Adrian Kaczmarek

 

Leave a Reply