Rasm Almashan – „Yemenia” [RECENZJA]

Nasz ocena

Rasm Almashan to niezwykła wokalistka pochodzenia polsko-jemeńskiego, autorka tekstów i kompozytorka o oryginalnej, ciemnej i intrygującej barwie głosu, wierna muzyce, na której się wychowywała. Niedawno ukazała się pod naszym patronatem medialnym płyta Rasm. Poznajcie naszą recenzję albumu „Yemenia”.

Recenzja płyty „Yemenia” – Rasm Almashan (Soliton, 2019)

Album „Yemenia” Rasm Almashan to ważne wydarzenie końca 2019 roku. Powiedzenie o tej płycie, że jest zjawiskowa, to jakby nie powiedzieć nic. Tych kilka kompozycji stanowi obraz pewnej kultury muzycznej, ale też odsłania artystyczny, a przede wszystkim czysto emocjonalny świat artystki.

Polsko-jemeńska wokalistka opisuje w tych piosenkach historie z lat swojej młodości, a nawet dzieciństwa, stąd w tekstach opowieści dotykają sytuacji bardzo osobistych, choć wiele w nich uniwersalizmu, który łatwo przełożyć na dzisiejsze problemy współczesnego świata. Słowa w piosenkach dotykają biedy, wojny i pokoju oraz tęsknoty za krajem – opisuje te piosenki Rasm.

Ogólnie rzecz ujmując, mamy do czynienia z World Music, łączącym orientalne elementy brzmienia Afryki i krajów arabskich z muzyką etno. Egzotyki dodają też same zaśpiewy wokalistki, uciekające od typowych popisów głosem na rzeczy ubarwiania opowieści emocjonalnym przekazem.

Znajdziemy w tych piosenkach także wolność twórczą, która opiera się na improwizacji, jazzowej swobodzie i świeżej lekkości („Ali gingi”). Zapewne to zasługa wybitnego muzyka Grzecha Piotrowskiego, będącego współkompozytorem dwóch pieśni i producentem płyty. Stąd można odnaleźć tu nawet elementy słowiańskiej melodyki, nie będącej w żaden sposób obcą Rasm, która od lat przecież mieszka w Polsce. Takie zderzenie egzotyki i oryginalnych zaśpiewów pięknie rozkwita w tych najdłuższych kompozycjach (trwający ponad 7 minut „Yamma izgi”).

Zachwyca starannie wypracowana plastyczność kompozycji, ozdobiona kolorytem takiej właśnie muzyki. Należy też dodać, że całość połyskuje starannie wplecionymi zdobieniami, ornamentami, pewnymi szczegółami, które istnieją całkowicie naturalnie i nie zostały stworzone na potrzeby tych utworów. Znajdziemy tu nawet hołd dla Ofry Hazy (jeśli ktoś nie zna, warto poszukać w Internecie) w postaci wykonania jednego z jej najbardziej znanych utworów („Im nin ‘alu”). W tej interpretacji łatwo zakochać się tak samo, jak w oryginale.

Ważne jest to, że europejskie naleciałości muzyczne wprowadzone przez Grzecha nie zakłócają faktycznego sensu tej muzyki. On nie rozpycha się w tych utworach, a jedynie przyłącza się do niebywale kolorowego spektrum tych piosenek. Cieszy też fakt, że nie znajdziemy w nich przepychu, jakichś zbędnych elementów, które zostały dodane na wyrost.

To album, który z łatwością może funkcjonować na całym świecie, bo nie jest wykreowanym zjawiskiem, a faktycznym wyciągnięciem esencji z korzeni takiej muzyki. I chociaż ta płyta nie zostanie dostrzeżona przez wiele podsumowań minionego 2019 roku, to stanowi jedno z ważniejszych wydarzeń, których próżno szukać na polskiej scenie muzycznej. „Yemenia” nie mieści się w żadnej zbyt oczywistej konwencji.

Łukasz Dębowski

 

 

2 odpowiedzi na “Rasm Almashan – „Yemenia” [RECENZJA]”

Leave a Reply