„The Hand Luggage Studio – reedycja” to odświeżona wersja płyty Sosnowskiego z 2018 roku zarejestrowanej w całości na sprzęcie, który mieści się w jednej torbie podróżnej. To mieszanina wpadającego w ucho energetycznego blues rocka, bluesa, bluegrassu i roots rocka z elementami country. Reedycja zawiera bonus w postaci singla „Deszcz”. Płyta została wydana nakładem Mystic Production w ramach projektu „Trójka Debiutuje”.
Recenzja płyty “The Hand Luggage Studio” (reedycja) – Sosnowski (Mystic Production, 2019)
Sporo czasu musiało minąć zanim Sosnowski znalazł właściwą dla siebie drogę w życiu i nagrał swój pierwszy album pt. “The Hand Luggage Studio”. I zrobił to zupełnie na własnych zasadach, bez większego wsparcia z zewnątrz.
Dopiero po roku ukazała się reedycja tej płyty wydana pod szyldem niezależnej wytwórni Mystic Production.
Właściwie tytuł płyty określa jak powstawała. Bo do jej nagrania wokalista potrzebował własnej umiejętności komponowania, kilku żywych instrumentów i charakterystycznego, niskiego, nieco ochrypłego głosu. Podręczne studio. Tylko tyle i aż tyle. Istotą poznawania tych piosenek jest ten krótki opis, bo całość prezentuje się rasowo, na pozór bardzo skromnie, ale w tej prostocie tkwi ogromna siła.
Co ważne, ten album nie nosi żadnych znamion słowiańskich emocji. No może poza językiem polskim, który pojawia się znienacka w kilku momentach. Po najbardziej rozbudowanym instrumentalnie kawałku “Stealing, Robbing, Naked”, następuje piosenka “Głową w dół”, która staje się wręcz kłopotliwa w odbiorze, właśnie ze względu na polskie słowa. Bo wszystko brzmi jak wyrwane z innej bajki, gdzieś odległej przygody, zapisanej na amerykańskich preriach.
Do tego surowe, wręcz szorstkie aranżacje odsłaniają, co tak naprawdę Sosnowski chce nam przekazać. Ta autentyczność uderza w każdym utworze, przez co od razu zostajemy powaleni przekazem. Od życiowych przemyśleń (“Prosta piosenka o przemijaniu”, “Where Do We Go”), aż po problemy społeczne (“Na złom”).
Dla wszystkich ceniących siłę przekazu w interpretacji i trochę szorstkiego, wręcz siermiężnego grania z okolic rdzennego bluesa, folku, a nawet country, ten album będzie w każdym calu satysfakcjonujący. A dodatkowym bonusem jest tradycyjny utwór amerykański (“Run On”). Także nowa, bonusowa piosenka „Deszcz” prezentuje się rasowo, chociaż w jej przypadku dostaliśmy już bardziej dopracowany aranż.
Tu nie ma pozerstwa, posiłkowania się elementami gitarowego grania. To jest prawdziwa muzyka tradycji i źródeł. Wyrwana gdzieś głęboko z trzewi. Może to zbyt oklepane i schematyczne opiniowanie utworów Sosnowskiego, ale wystarczy posłuchać, że nie trzeba wielu opisowych słów, by zrozumieć o co mu chodzi.
Nie jest to komponowanie i posługiwanie się głosem, które usłyszymy gdzieś przypadkiem. Czasem wręcz może nie do końca przystępne i niełatwe do zaakceptowania. Ale właśnie w tym też tkwi siła wokalisty, że jest całkowicie poza jakimikolwiek oczekiwaniami i wyobrażeniami. Sosnowski to taki muzyczny Don Kichot, którego odpowiednika w “polskiej muzyce” ciężko znaleźć.
Łukasz Dębowski
To prawda, bo Sosnowski jest jedyny i niepowtarzalny
Jak nazwać człowieka, który sam skomponował muzykę, sam napisał teksty (większość), sam założył przenośne studio nagrań i nagrał płytę. Następnie ruszył w kraj z gitarą w rękach, bębnem i tamburynem przy nogach, odziany w kraciastą koszulę. To zdecydowanie Artysta samowystarczalny. Jedno ze wspanialszych zjawisk, jakie przytrafiły się polskiej muzyce w XXI w.