Album „Sax & Sex” Roberta Chojnackiego ukazał się w 1995 i odniósł ogromny sukces. To tutaj po raz pierwszy pojawiły się jedne z największych polskich przebojów, czyli „Budzikom śmierć”, „Prawie do nieba” oraz „Niecierpliwi”, w których wokalnie Chojnackiego wspierał Andrzej Piaseczny. Absolutny klasyk, który od kwietnia 2019 roku dostępny jest również na płycie winylowej. Z tej okazji mieliśmy okazję porozmawiać z Robertem Chojnackim.
Po ponad dwudziestu latach od premiery „Sax & Sex” nadal brzmi świeżo i porywa swoją przebojowością. Specjalnie na potrzeby wznowienia albumu wszystkie utwory zostały na nowo zremasterowane.
Czy wspominanie płyty „Sax & Sex” wzbudza w Tobie jakieś refleksje?
Ja mam bardzo dobre wspomnienia związane z tym albumem. To był największy mój sukces komercyjny. „Sax & Sex” przebił wszystko, co robiłem z De Mono i stał się w ogóle jednym z największych sprzedażowych hitów w polskiej fonografii – coś ponad 1 350 000 kopii. Miarą sukcesu jest po prostu dobra kompozycja i od tego się zaczęło myślenie o nagraniu takiej płyty. Na korzyść wyszło też połączenie warstwy muzycznej z tekstami Andrzeja Piasecznego. Nie ukrywajmy, że to wszystko stanowiło wtedy o ogromnej popularności tych piosenek. Do tego Andrzej wzbudzał zainteresowanie wśród publiczności, nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że czego nie dośpiewał, to „dowyglądał” (śmiech). Świeża postać w innej formie muzycznej budziła zaciekawienie, a jego wcześniejsze dokonania z Mafią nie były aż tak przekonujące, bo on bardziej pasował do mojej muzyki.
Czy oprócz Waszego spotkania i dobrych kompozycji, można jeszcze jakoś wytłumaczyć ten ogromny sukces?
Po prostu to był dobry moment na takie pop-rockowe piosenki. Ten materiał muzyczny powstał początkowo z myślą o De Mono. I nawet mieliśmy pierwsze przymiarki, żeby Andrzej Krzywy spróbował zaśpiewał ówczesną wersję „Niecierpliwych”. Okazało się, że to zupełnie nie siedziało i nie pasowało do De Mono. Odpowiednia osobowość pozwoliła wyciągnąć te kompozycje i nadać im właściwego kształtu. I duża w tym zasługa Andrzeja Piasecznego, który wstrzelił się w mój materiał idealnie. Między nami zaistniała artystyczna chemia i dalej wszystko zaczęło się samo kręcić.
A jak koledzy z De Mono zareagowali, że chcesz nagrać solowy album?
Początkowo to było podśmiewanie się z moich pomysłów. Koledzy mówili, że tam nie ma żadnych przebojów. Później to samo usłyszałem w różnych wytwórniach fonograficznych, które nie były zainteresowane wydaniem mojej pierwszej solowej płyty. Poszedłem do prywatnej wytwórni Ryszarda Adamusa i on zauważył potencjał w tych piosenkach. Gdy włączyłem mu demo płyty, to paląc papierosa za papierosem, wysłuchał całości bez słowa. W końcu używając niecenzuralnego wyrazu stwierdził od razu, że chce to wydać. Ryszard zastawił swój dom, żeby wydać ten materiał. Wykazał się dużą odwagą i wygrał. Sukces przerósł nas wszystkich, a „Sax & Sex” był w pierwszej piątce najlepiej sprzedających się albumów w Europie. Biliśmy wtedy sprzedaż europejskich tytułów, bardzo znanych wykonawców.
Nie mieliście więc pokus, żeby wydać ten materiał zagranicą?
To był czas kiedy mało kto potrafił dobrze mówić po angielsku. Gdy zjawili się przedstawiciele wytwórni fonograficznych z Wielkiej Brytanii, to nie mieli z kim rozmawiać. Zespół Roxette był zainteresowany kupnem „Niecierpliwych”, ale po wysłaniu kilku faksów zaprzestali się dopytywać o ten utwór, bo nie było nikogo, kto mógł prowadzić takie rozmowy. Takie informacje przyszły do mnie po czasie.
Czy myślenie o tej płycie zaczęło się od momentu, gdy nie znajdowały one zainteresowania w De Mono?
Znacznie wcześniej namawiał mnie na wydanie płyty grafik Darek Świderski. On pracował dla Marka Kościkiewicza w firmie Zic Zac. Na początku nie byłem tym zupełnie zainteresowany, aż po kilku miesiącach stwierdziłem, że czemu nie. Nie było łatwo od samego początku, bo Andrzeja Piasecznego też musiałem namawiać, żeby zaśpiewał te piosenki. Prawdopodobnie gdyby nie sukces „Sax & Sex” Andrzej nie byłby teraz w tym samym miejscu. Mafia miała coraz mniejsze zainteresowanie i nie wszędzie chciano grać ich muzykę. Tłumaczyłem mu, żeby zaśpiewał najprościej jak potrafi, bez tych naleciałości rockowych, które z miernym skutkiem uskuteczniał w swoim zespole.
Jak to się stało, że natrafiłeś na Andrzeja Piasecznego?
To był zupełny przypadek. Księgowa Pani Bożenka w firmie fonograficznej podpowiedziała mi, że jest taki chłopak, który pisze fajne teksty. Poszedłem więc do Marka Kościkiewicza, a on powiedział, żebym spróbował dogadać się z Andrzejem, bo i tak jego kolejnej płyty z Mafią nie będzie chciał wydawać. Udało się, że Piasek napisał kilka tekstów, ale wciąż mieliśmy mało utworów, więc uzupełniłem ten materiał o różne inne rzeczy, typu kompozycja instrumentalna. Ten album jest tak krótki, że na koncertach graliśmy go po dwa razy od początku do końca.
Jeden tekst napisał Marek Kościkiewicz.
„Ciągle czekam” to był utwór De Mono, stąd nazwisko Marka na tej płycie. To był właśnie kolejny z tych wypełniaczy, który nagraliśmy po premierowych utworach z Piaskiem. Bardzo szybko nagraliśmy ten materiał, bo uważam, że dobre płyty robi się szybko. Pierwsza myśl w pisaniu piosenek jest najlepsza i nie kombinowaliśmy nadmiernie z niczym.
Jakąś szczególną wartość ma dla Ciebie fakt, że ten materiał ukazał się teraz na winylu?
O wydaniu wersji winylowej myśleliśmy prawie dwa lata. W międzyczasie byłem w Kanadzie, a MTJ cały czas się dopytywał czy nie chciałbym takiego czarnego krążka. Na zachodzie płyta winylowa jest ogromnym przemysłem. W Polsce jest to wciąż gadżet, chociaż jego sprzedaż ciągle rośnie. Kiedyś z większą uwagą słuchało się winyli. Ja sam miałem do tego nośnika większy szacunek, bo to swego czasu był jedyny nośnik muzyki.
Czy kolejna Twoja płyta „Big Bit” nagrana z Maćkiem Molędą to była kontynuacja dobrze otwartego rozdziału w solowej działalności?
Ta druga płyta nagrana z Maćkiem to był materiał stworzony z myślą o Andrzeju Piasecznym. Niestety Piasek dzięki zdobytej popularności, poczuł się wtedy bardzo pewny siebie. Uderzyła mu „sodówka” i zerwaliśmy współpracę. Wtedy nie podpisywaliśmy żadnych umów, więc każdy poszedł w swoją stronę. Z perspektywy czasu jestem pewien, że to był błąd. Wracając jednak do „Big Bitu”, to uważam, że to był dobry, w pełni dopracowany materiał. Sprzedaliśmy tej płyty ponad 270 tysięcy egzemplarzy i przyniósł też kilka przebojów – „I Love You do bólu”, „Wianek z gwiazd”, „Kiedy patrzysz na mnie”. Na tym albumie zagrał Darek Kozakiewicz. To był fajny, rockowy materiał.
Później powstała też piosenka „Zapomnieć” z kolejnym wokalistą Tomkiem Zabiegałowskim. Z tej współpracy jednak nic nie wyszło. Dlaczego nie nagraliście płyty?
Na Festiwalu w Opolu zdobyliśmy nagrodę Dziennikarzy. Z tej współpracy nic nie wyszło, bo Tomasz miał pewne problemy poza muzyczne. Ten utwór dobrze rokował, tym bardziej, że udało się pokazać ludziom świeży głos, który wzbudzał zainteresowanie. Tekst do tej piosenki napisał Jacek Skubikowski i cały czas gram ją na koncertach. Niestety z powodu nieprzyjemnych informacji musieliśmy zakończyć współpracę zaraz po jej rozpoczęciu.
Co się dzieje obecnie u Roberta Chojnackiego?
W 2016 roku ukazał się moja nowa płyta, która niestety przepadła z powodu niewielkiej promocji. W tamtym czasie pod szyldem Polskiego Radia ukazały się 42 premierowe albumy, w tym między innymi Perfect i Lady Pank. Stąd wysyp innych płyt pogrzebał zainteresowanie tamtym materiałem. Teraz nagrywam materiał z wokalistą Pawłem Tymińskim. Większość tekstów będzie Andrzeja Sikorowskiego, wspaniałego poety i artysty. Chciałbym wejść do studia jesienią tego roku. Paweł świetnie sprawdził się w tym starszym repertuarze, dlatego stawiam na niego jeśli chodzi o nowe piosenki.
Dlaczego tak się działo, że zawsze stawiałeś na męskie głosy?
Uważam, że z kobietami pracuje się gorzej (śmiech). Męskie głosy też lepiej sprawdzały się w moich kompozycjach. Chociaż na płycie „Saxophonic” wśród gości zaśpiewały dwie zdolne kobiety – Camille Miller i Wiktoria. Zresztą tamten krążek, który sam opłaciłem, był chwilowym powrotem Andrzeja Piasecznego. Pojawili się na tym albumie także Krzysztof Kiljański, Artur Gadowski i Ryszard Rynkowski. To był dobrze przygotowany materiał, ale ukazał się bez współpracy z jakąkolwiek wytwórnią. Kiedyś wrócę do tych piosenek, ale póki co wspominajmy „Sax & Sax”, bo winyl przypomina o bardzo ciekawych czasach w polskiej muzyce.
Rozmawiał Łukasz Dębowski
Uderzyła mu „sodówka” ?. Komu? Piaskowi? Na szczęście są inne źródła mówiące jak to wtedy było. Jeden z największych błędów w polskiej muzyce rozrywkowej! Kasa Panie Robercie Kasa!!!
Gdyby nie Andrzej Piaseczny nikt by nie slyszal o C hojnackim w tamtym czasie będąc nastolatka myślałam że piasek to jest Chojnacki. Takie to było dziwne zapowiadali piosenkę mówili że Chojnacki A śpiewał kto inny. Piosenka Panie Robercie składa się z muzyki tekstu wykonawcy a jej sukces w dużej mierze zależy od osobowości i haryzmy wykonawcy i super tekstu. Żałosne jest to Pana wykorzystywanie tych wokalistów do promocji SIEBIE niech pan sam śpiewa albo zwyczajnie jak inni pisacze muzyki do lpiosenek robi to dla innych. A czas pokazał czyj to był sukces.