Sebastian Wojtczak znany jest z wielu programów m.in. Must Be The Music i The Voice of Poland. Ela Zapendowska powiedziała o nim, „że już dawno nie słyszała tak ciekawego męskiego głosu”. Zapraszamy na naszą rozmowę z wokalistą.
fot. materiały promocyjne
Od kiedy zajmujesz się muzyką? Kiedy można przypisać Twoje początki śpiewania?
Z tego co pamiętam, to było już w przedszkolu. Już wtedy było przesłuchanie do szkoły muzycznej dzieci i zostałem wydelegowany z całej mojej grupy. Tylko ja z tej przedszkolnej ekipy startowałem do takiej szkoły. Rodzice we mnie mocno wierzyli i dali mi możliwość pierwszego poważnego spotkania z muzyką. Było wiele płaczu, bo nie każdemu udało się tam dostać, a mnie się poszczęściło. Widocznie już wtedy zauważył ktoś, że jednak mam jakieś zalążki talentu (śmiech).
Wspomniałeś o rodzicach. Pewnie byli dumni, że ich syn będzie chodził do szkoły muzycznej?
Moi rodzice byli zachwyceni i niemal od razu zaczęli wybierać mi instrumenty, na których miałem grać. Moja decyzja była wtedy tylko jedna. Chciałem grać na fortepianie i szło mi ponoć całkiem nieźle. Pamiętam, że rodzice kupili mi stare niemieckie pianino ze świecznikami. Zrezygnowałem jednak, bo jak to każde dziecko w szkole podstawowej miałem wiele pomysłów i wolałem biegać po podwórku niż siedzieć godzinami za pianinem.
A byłbyś w stanie coś jeszcze zagrać na fortepianie?
Bardzo dawno nie miałem z tym instrumentem do czynienia, ale myślę, że gdybym dostał nuty i kilka godzin, na pewno odświeżyłbym sobie pamięć i coś zagrał.
W którym momencie przyszedł pomysł ze śpiewaniem?
Śpiewałem w szkole podstawowej, ale tak bardziej profesjonalnie zacząłem to robić, kiedy przydarzyły się okazje wystąpić w telewizyjnym programie muzycznym. Pierwszy raz startowałem do „Drogi do gwiazd”, który prowadził Zbigniew Wodecki. Wiele osób przewinęło się zresztą przez ten program, wtedy będąc zupełnie nieznanymi, a dziś są to artyści, którzy profesjonalnie zajmują się muzyką m.in. Mario Szaban, siostry Przybysz.
Poszedłem na pierwszy casting i dałem według mnie wielką plamę (śmiech). Mój pierwszy kontakt z taką formą był dla mnie bardzo stresujący. Nie mogłem opanować emocji, a także repertuar Edyty Górniak, który wtedy wybrałem nie był trafiony do mojego głosu. Na szczęście wszyscy powinniśmy uczyć się na błędach i moje kolejne wybory były bardziej świadome i przemyślane.
Czy śpiewanie wyszło całkowicie od Ciebie, czy ktoś kogo spotkałeś na swojej drodze powiedział Ci, że powinieneś to robić?
Od samego początku wiedziałem, że chcę to robić. Nie potrzebowałem akceptacji z zewnątrz, żeby śpiewać. Gdybym czekał aż ktoś mi powie coś dobrego na mój temat, prawdopodobnie nigdy bym nie wyszedł przed publiczność. Pierwsza decyzja i odrobina pewności siebie jest w tym przypadku niezbędna. Dopiero kiedy sam podjąłem decyzję, że mam całkiem niezły słuch i być może głos, skonfrontowałem to z ludźmi z zewnątrz. Mam wiele kompleksów w różnych sferach mojego życia, a jeśli chodzi o śpiewanie zupełnie ich nie mam. Staram się, żeby robić to jeszcze lepiej. Zresztą od dziecka śpiewałem na różnego rodzaju akademiach, przeglądach piosenki, więc przyszło to do mnie samo.
Być może Twój talent do śpiewania wziął się z tradycji rodzinnych i dostałeś ten talent w genach?
Moja mama bardzo ładnie śpiewała, była nawet częścią jakiegoś zespołu. Mój kontakt z muzyką nie wyszedł jednak z tradycji rodzinnych. Wziął się on raczej z ambicji moich rodziców, którzy pokładali zawsze we mnie duże nadzieje jeśli chodzi o muzykę. Przykładali się mocno do tego, żebym rozwijał się w tym kierunku. Zapewnili mi wiele, ale w pewnym momencie dalsze decyzje przestają już do nich należeć i sam musisz zdecydować, czy chcesz dalej podążać w tym kierunku. Ja chciałem śpiewać, ale nie związałem się już z żadną szkołą muzyczną. Moje dalsze poszukiwania siebie samego spowodowały, że zacząłem błądzić po innych szkołach – od chemii aż po pedagogikę. Szukałem swojego miejsca i dawałem radę na różnych kierunkach. Problem tkwił we mnie taki, że szybko się nudzę, więc znów wróciłem do śpiewania.
Stąd zacząłeś brać udział w kolejnych programach łowiących talenty?
Kolejnym programem był „X-Factor”. A poszedłem tam po to, żeby udowodnić komuś, że mam słuch i predyspozycje do śpiewania. Wtedy jeszcze przejmowałem się krytyką innych. Przy okazji chciałem iść dalej w tym kierunku. W pierwszej komisji usłyszałem, że gdzie ja się chowałem przez tyle lat, bo mam talent. Na pewnym etapie jednak się zatrzymałem. Okazało się, że w „X-Factorze” bierze się wiele różnych czynników pod uwagę, nie tylko to, czy faktycznie potrafisz śpiewać.
Kolejnym Twoim programem była „Bitwa na głosy”.
Tak, to prawda. Nawet nie wiem w jaki sposób mnie odnaleziono. Dostałem po prostu e-maila, żebym zgłosił się na casting do tego programu. Początkowo miałem sceptyczne nastawienie do „Bitwy na głosy”. Nie chciałem tam jechać, ale przełamałem się i stwierdziłem, że zobaczę o co w tym wszystkim chodzi. Udało mi się dojść do ostatecznego etapu, gdzie miałem pracować z Michałem Wiśniewskim, który miał wybrać własną ekipę. Wtedy powiedział, że może się do mnie odezwie. Okazało się, że dostałem się do ostatecznej grupy. Usłyszałem tylko od Michała – „Co Ty taki pewniak jesteś, myślałeś, że od razu Ci powiem, że Cię biorę?” (śmiech).
Wystąpiłeś w tym programie pomimo kontuzji.
Często kontuzje zdarzały mi się w momentach, kiedy miałem wziąć udział w jakimś programie. Tym razem złamałem nogę, dzień przed pierwszym odcinkiem „Bitwy na głosy”. Pomimo tego pojechałem na nagranie. Tam oprócz śpiewania była przygotowana cała choreografia, do której ćwiczyliśmy już dwa tygodnie. Wszystko zmieniono wtedy pode mnie. Chciałem wystąpić, a producentowi zależało, żebym jednak nie rezygnował. Ściągnięto nawet sanitariuszy, którzy pilnowali czy ze mną jest wszystko w porządku. A ja byłem na tyle zdeterminowany, że nie poddałem się tym przeciwnościom losu. Leki przeciwbólowe pomogły mi wytrzymać ten czas, a sam udział w programie uważam za jeden z lepszych, jaki mi się przytrafił.
Czy właśnie wtedy pojawiły się pierwsze symptomy Twojej popularności?
Do tej pory nie rozumiem tego fenomenu. Ja tam byłem jednym z wielu ludzi, którzy śpiewali w grupie Michała Wiśniewskiego. Okazało się, że popularność była zaskakująco duża, i gdzie byśmy się wtedy nie pojawili, ktoś mnie rozpoznawał. Ja się pytam – jak to możliwe? „Bitwę na głosy” wspominam z dużym sentymentem, bo poznałem wielu fantastycznych ludzi, którzy do dnia dzisiejszego są moimi przyjaciółmi.
Miałeś okazję bliżej poznać Michała Wiśniewskiego? Jakim jest człowiekiem?
Udało mi się poznać go możliwie dobrze. Mieliśmy okazję spotkać się kilka razy przygotowując się do programu. Wbrew różnym opiniom, Michał jest bardzo miłym człowiekiem i dawał z siebie wiele, żebyśmy wypadli jak najlepiej.
Kolejnym Twoim etapem był „Must Be The Music”?
Tak, następnie wziąłem udział w tym programie. Zbiegło się to w czasie, gdy miałem problemy ze zdrowiem. Obiecałem sobie, że jeśli wyniki badań będą w porządku, stanę na scenie tego programu. Na szczęście po zabiegach okazało się, że nie nastąpiło nic poważnego i pojechałem na casting. Zaśpiewałem „Don’t Let the Sun Go Down On Me” i przeszedłem z tym utworem do programu emisyjnego. Na prośbę jury wykonałem też „Wspomnienie” Czesława Niemena.
Która opinia była dla Ciebie wtedy najważniejsza?
Najbardziej bałem się opinii Elżbiety Zapendowskiej. Powiedziała coś, co utkwiło mi w głowie, że już dawno nie słyszała tak ciekawego męskiego wokalu. Dało mi to jeszcze więcej pewności siebie. A opinia takiego autorytetu była dla mnie najważniejsza.
A jak to się stało, że znalazłeś się w The Voice of Poland”?
Moja koleżanka Justyna Panfilewicz zapytała mnie czy nie chciałbym iść do „The Voice of Poland”. Dopytywano mnie już wcześniej z produkcji programu o moim zainteresowaniu tym formatem. Zdecydowałem się po czasie i na casting poszedłem z Danielem, z którym wtedy stworzyliśmy zespół. Mało tego, że dostaliśmy się tam jako duet, to zostaliśmy też ulubieńcami produkcji (śmiech).
Ten program stał się ważnym etapem w Twoim życiu?
O tyle jest to ważny program, że nie ma tam ludzi z przypadku. Nie bierze się do niego wokalnych „freaków”. Konkurencja była tam znacznie większa niż przy innych produkcjach telewizyjnych. Przychodzą do niego profesjonaliści, nawet tacy, którzy mają już jakiś dorobek artystyczny. Do tego potężna produkcja telewizyjna była przygotowywana perfekcyjnie. Cztery odwrócone fotele zrobiły na mnie wrażenie. Nie udało się przejść do kolejnego etapu, ponieważ tuż przed bitwami straciłem zupełnie głos. Choroba w tamtym momencie spowodowała, że nie byłem w formie. Po prostu nie mogłem fizycznie wydobyć głosu. A pokonała mnie… klimatyzacja.
Co było dla Ciebie największym wyzwaniem w tym programie?
W tamtym momencie największym wyzwaniem było w ogóle wystąpienie, pomimo utraty głosu. Poza tym musiałem spojrzeć w oczy Danielowi i przyznać się do tego, że nie dam rady. Chciałem go nawet zmusić, żeby wystąpił beze mnie. Nie przyjął takiej możliwości, bo przyszliśmy do programu jako duet i tylko taka opcja wchodziła dla niego w grę.
Co wyniosłeś dla siebie z tych programów?
Najważniejsze dla mnie jest to, że mierzyłem coraz wyżej. Te wszystkie programy były dla mnie drabinką do tego, żeby być coraz lepszym. Ciągły rozwój musi być wpisany w to co robisz, bo tylko wtedy jesteś interesujący dla siebie samego, a tym samym stajesz się komuś potrzebny. Scena jest jak narkotyk. Wciąga mnie i powoduje, że chcę dawać z siebie jeszcze więcej. Jestem od tego totalnie uzależniony.
Towarzyszy Ci w ogóle jakiś stres związany z wyjściem na scenę?
Zdecydowanie tak. Nie wierzę, że ktoś się nie stresuje wychodząc na scenę. To są ogromne emocje. Gdyby ktoś mnie zobaczył przed wyjściem na scenę, byłby w stanie ocenić jak wielki to jest poziom stresu. Działa to jednak na mnie całkowicie mobilizująco. Jeśli kochasz to co robisz, to takie sytuacje działają na Ciebie w gruncie rzeczy całkiem dobrze. Adrenalina powoduje, że dajesz z siebie jeszcze więcej i w końcu to poddenerwowanie mija. Istnieje tak zwana magia trzech schodków. Kiedy stajesz na pierwszym z nim wychodząc na scenę, wszystko pomału znika, a na trzecim już nic nie czujesz.
Czy stres związany z wyjściem na scenę przed koncertem jest inny niż ten kiedy stajesz przed kamerami programu telewizyjnego?
Stres jest nieco inny, gdy wychodzisz przed kamery, gdy prezentujesz się na żywo. Kiedy coś nie wypali, wtedy nie możesz już niczego poprawić i pozostaje wtedy uczucie „co ja najlepszego zrobiłem”. A zdarza mi się, że zapominam tekst piosenki. Na żywo przed publicznością możesz to zamienić w żart. Jeśli coś nie do końca czysto zaśpiewasz, także możesz to zatuszować jakimś spontanicznym zachowaniem lub wypowiedzią.
A często zapominasz teksty piosenek?
Zdarza się to od czasu do czasu, bo mam problemy z zapamiętaniem słów piosenek. Występując w „Szansie na sukces” zdarzyło mi się to nawet w momencie, gdy tekst miałem wyświetlany na ekranie. Związane jest to ze specyficznymi emocjami wyjścia na scenę, o których wcześniej rozmawialiśmy.
Czy wszelkie Twoje działania i udział w programach telewizyjnych ma doprowadzić Cię do tego, że będziesz grać więcej koncertów?
Zdecydowanie tak. Najważniejszym jest dla mnie moment wyjścia na scenę i kontakt z publicznością. Dlatego chcę grać możliwie dużo koncertów. A udział w telewizyjnych programach ma mi umożliwić zauważenie mnie jako wokalisty. Na koncertach czuję się, że jestem na właściwym miejscu. I chciałbym grać jeszcze więcej. Bardzo cenię publiczność, z którą spotykam się podczas występów na żywo. Mam do niej ogromny szacunek, bo skoro ktoś chce mnie posłuchać, jestem mu to winny. Przed kamerą publiczność jest anonimowa, a koncerty umożliwiają mi spotkania z moimi odbiorcami i cenny jest moment, gdy wychodzę na scenę patrząc na tych wszystkich ludzi. To jest dla mnie dodatkowo mobilizujące.
Jaki repertuar muzyczny cenisz i co możemy usłyszeć na żywo?
Wszystko zależy gdzie i dla kogo koncertujesz. Osobiście uwielbiam rzewne, długie ballady i takie chciałbym śpiewać. Nastrojowa muzyka bardziej odsłania moją duszę. Rzeczywistość bywa jednak nieco inna. Kiedy wychodzę na scenę i mam zaprezentować się przed większą publicznością, trzeba też dać tym ludziom trochę radości. Mam zespół, z którym mogę wystąpić wszędzie, gdzie zostanę zaproszony.
Najlepszą wokalistką wszech czasów jest Whitney Houston i uważam, że nikt nie powinien porywać się na jej repertuar, bo zawsze to nie będzie tak dobre, jak oryginał. To jest absolutna ikona. Dla mnie całkowita świętość. Z polskich wykonawców doceniam poczynania Michała Szpaka. Potrafi bardzo wiele i myślę, że jeszcze dużo przed nim. Zapadł mi w pamięć jego udział w Eurowizji. Zasłuży sobie jeszcze na większe docenienie. Całkiem nieźle radzą sobie Piotr Cugowski i Grzegorz Hyży. Mają ciekawy repertuar, który potrafi z muzyki pop wycisnąć coś więcej.
Lubię też Anię Dąbrowską i myślę, że sam bym chętnie odnalazł się w takim repertuarze. Przede wszystkim chcę jednak pracować na własne nazwisko, nikogo nie naśladując. I wkrótce poznacie efekty moich muzycznych poszukiwań. Pracuję nad moimi solowymi piosenkami.
Co nie podoba Ci się w dzisiejszej muzyce?
Nie lubię wszelkiego rodzaju badziewia, tekstów o niczym i muzycznej łatwizny. Rozumiem, że piosenka ma być też wpadająca w ucho, dzięki czemu trafi do publiczności i będzie miała jakiś odbiór. Nie chcę jednak, żeby działo się to za wszelką cenę, obniżając wartość artystyczną. Piosenka pop może być też dobra i nieść ze sobą coś więcej, a nie tylko tanią kopią chwytliwych uderzeń „pod nóżkę”. Nie wolno kalać sceny tandetą.
Nieźle sobie radzi Piotr Cugowski 🙁 Trochę to żenujące…
Gratuluję