Leash Eye – „Blues, Brawls & Beverages”

Nasz ocena

„Blues, Brawls & Beverages” to czwarty album grupy Leash Eye. Jest to pierwszy materiał bandu po kilkuletniej przerwie i znaczących zmianach w składzie. Członkowie formacji nazywają swoją muzykę „hard truckin’ rock”. Poznajcie naszą recenzję tego krążka.

Recenzja płyty „Blues, Brawl & Beverages” – Leash Eye (2018)

Po pewnych zmianach personalnych zespół Leash Eye powraca w całkiem niezłej formie. Ich premierowa płyta „Blues, Brawls & Beverages” to muzyka zaczerpnięta z bluesowo-rockowej tradycji. Rock’n’rollowego łomotu jest tu całkiem sporo, ale kojarzy się on bardziej z amerykańskim westernem niż typową stylistyką gitarową.

 

Nowe postaci – w tym wokalista Łukasz QUEJ Podgórski – wpuściły świeżego powietrza. Co ważnie, nie wpłynęło to na spadek jakości muzyki i nie czuć dużego dysonansu pomiędzy nowymi propozycjami a wcześniejszymi produkcjami grupy. Często bywa tak, że zmiana wokalisty to ryzykowne posunięcie, bo zespół to głównie słyszalny (widoczny) frontman. Na szczęście personalne roszady nie stały się czymś dyskwalifikującym.

O zawodowym podejściu bandu do tworzenia nie trzeba nikogo przekonywać. W końcu Leash Eye istnieją już ponad 20 lat i wciąż tworzą kompozycje niezwykle spójne i jakościowo dojrzałe. Gdyby ktoś jednak pamiętał ich wcześniejsze dokonania, to od jakiegoś czasu nie mamy do czynienia z metalowym łojeniem. Na nowej płycie zespół dotarł do korzeni muzyki bluesowej i hardrockowej.

Całość podana jest w rozbudowanej, bardzo nośnej formie, gdzie rzęsiste brzmienie gitarowe wybija się na pierwszy plan. To taka klasyka wyciągnięta z prerii Ameryki Północnej („Planet Terror”). Panowie potrafią wciąż mocno tarmosić swoją muzyką, w której fundament stanowi po prostu solidne uderzenie („The Disorder”). Poza zamykającym krążek „Well Oiled Blues” nie zaznamy tu spokoju. Chociaż ten kawałek daleki jest też od typowej ballady, za to pięknie odzywają się w nim klawisze Hammonda. Cały czas dostajemy gęsto zapętlone gitary, a od czasu do czasu pojawiają się okazałe solówki („Lady Destiny”). Jako ciekawostkę można uznać kobiece chórki Moniki Urlik, które dodatkowo ubarwiają niektóre kompozycje.

Budzi podziw totalne zaangażowanie grupy, porażający entuzjazm i profesjonalizm, nawet jeśli w tej muzyce nie znajdziemy niesamowicie oryginalnych rozwiązań muzycznych. Zdecydowanie kilkuletnia przerwa pomiędzy kolejnymi płytami wyszła im na dobre, czego dowodem jest zawodowy album „Blues, Brawls & Beverages”. Oczywiście jest to propozycja dla ścisłego grona słuchaczy, którzy gustują w takiej muzyce. A przecież entuzjastów takiego grania nie brakuje. Chociaż trzeba dodać, że fanów mogą mieć całkiem sporo także poza granicami Polski.

Łukasz Dębowski

 

Leave a Reply