„Jedna z ostatnich prawdziwych rockowych kapel!” – tak o nich mówi Grzegorz Markowski. IRA przekroczyła trzydziestkę, a wciąż tworzy, nagrywa płyty i znajduje przychylność słuchaczy i radia. Na czym polega ich fenomen? Na to pytanie próbuje odpowiedź pierwsza książka o zespole. Z jakim skutkiem? O tym w dzisiejszej recenzji.
Recenzja książki „IRA – bo jest paru ludzi” (Wydawnictwo Agora, 2018)
„Bo jest paru ludzi” to książka o zespole IRA, która ukazała się pod koniec 2018 roku. To wydawnictwo nie jest ich obszerną biografią. To raczej kilka wspomnień grupy z chronologicznie opowiedzianymi kolejnymi etapami IRY, spisanymi przez autora – Waldemara Buczkowskiego.
Faktem jest, że grupie udało się przez 30 lat osiągnąć w Polsce bardzo wiele, gdzie zdobywając listy przebojów, wciąż tworzyli na własnych warunkach. Czasem odchodzili od grania mocno rockowego, komponując po prostu piosenki. Dowiadujemy się tu o kolejnych perypetiach i przeżyciach związanych z nagrywaniem kolejnych płyt, poszukiwaniem własnej tożsamości, a w końcu próbą życia jedynie z grania.
Wypowiedzi, które znalazły się w książce w głównej mierze opierają się na opowieściach ludzi, będących częścią grupy po jej zmianach personalnych. Dużym nieporozumieniem jest niezamieszczenie żadnych komentarzy założyciela IRY – Kuby Płucisza (wiemy ze źródła, że takie rozmowy, ani próby nie były podjęte). W końcu to on był także twórcą wielu piosenek. Owszem ich wspomnienia nawiązują do jego działalności i choć często inni członkowie mówią o nim dobrze, to należałoby podejść fachowo do sytuacji, gdy Płucisz przestał być częścią grupy i zapytać drugą stronę, jakie były powody rozstania. Przez to ten wątek poznajemy właściwie jedynie z perspektywy Artura Gadowskiego.
Owszem kilka historii jest ciekawych, bo odwołują się np. do emigracji zarobkowej w 2000 roku. Szkoda, że pominięto wiele faktów związanych z tym, co Artur robił przed samym wyjazdem (m.in. support Joe Cockera), a o czym można przeczytać chociażby w Wikipedii. Niejasna staje się też sytuacja odejścia Piotra Łukaszewskiego, który założył wtedy KarmaComę. Jego wypowiedzi – poza kilkoma cytatami z przeszłości (wycinki starych wywiadów z prasy muzycznej) – także tu nie znajdziemy.
Ciekawym zabiegiem jest za to uzupełnienie tej książki archiwalnymi zdjęciami zespołu, z różnych okresów działalności. Niektóre z nich wyciągnięto z prywatnych zbiorów.
Tę książkę można zaliczyć jako ciekawostkę, będącą urozmaiceniem ich długiej działalności. Jednak grupa z takim stażem i osiągnięciami zasługuje na jeszcze większe poświęcenie im uwagi, dokładając np. pełną dyskografię, wraz ze wznowieniami i wydanymi kolejno singlami.
W końcu to „zespół legenda. Według Google’a najczęściej wyszukiwana polska grupa muzyczna po Kulcie i Dżemie. Powstała w 1987 roku i – poza czasem siedmioletniej przerwy – z powodzeniem funkcjonuje do dziś. Zagrali tysiące koncertów, na których zawsze pojawiają się rzesze fanów w czarnych i czerwonych koszulkach symbolizujących gniew”.
Ta książka tylko połowicznie odpowiada na pytanie, na czym polega ich fenomen. Niemniej dobrze się ją czyta.
Łukasz Dębowski
Brawo. Dokładnie mam takie same odczucia po lekturze. Marzy mi się biografia na kształt biografi Dżemu.