Warszawska formacja Administratorr Electro (Ae), która inspiruje się w swojej twórczości muzyką elektroniczną z lat 80-tych, przedstawia nowy trzeci album zatytułowany „Przemytnik”.
Nowa płyta, tak jak poprzednie wydawnictwa, odnosi się do autobiograficznych motywów z życia Bartosza „Administratorra” Marmola. A my mieliśmy okazję porozmawiać z liderem grupy o premierowym krążku i inspiracjach.
fot. materiały promocyjne
Jako zespół Administratorr Electro macie określoną formę muzyczną. Jednak Wasza nowa płyta pt. „Przemytnik” jest dojrzalsza od dwóch Waszych poprzednich. Jak Ty to widzisz?
W 2014 roku postanowiłem zająć się elektroniką i nie da się tego ukryć, że przez kolejne lata uczyłem się tej muzyki. I o tej trzeciej płycie można powiedzieć, że jest taka, jakbym chciał, żeby była pierwsza. Tutaj najbardziej zbliżyłem się do tego, co chciałem uzyskać. Od początku wiedziałem, co miałem w głowie, ale trudno było się pozbyć gitarowych naleciałości, czyli tego wszystkiego, co robiłem przed Administratorrem Electro.
To jak z perspektywy czasu oceniasz debiutancki album zespołu?
Pierwsza płyta pod względem muzycznym jest bardziej „live”. Tam było więcej żywych brzmień. Budowaliśmy kompozycje na gitarę i pomimo, że była tam mocniej zaznaczona elektronika, to bardziej była ona alternatywna, a nawet właśnie gitarowa.
Pełniejsze brzmienie elektroniczne udało nam się uzyskać na drugim albumie. Zastąpiliśmy ścianę gitar, mocniej zarysowanymi syntezatorami, które nadały rytmu poszczególnym kompozycjom. Nabraliśmy znacznie więcej wprawy i mam nadzieję, że to słychać na „Przemytniku”. Poruszanie się w elektronice stało się dla nas wtedy zdecydowanie swobodniejsze. Inaczej komponuje się piosenki gitarowe, a inaczej takie, które oparte są na syntezatorach. Chociaż trzeba nadmienić, że wszystkie szkice kawałków powstają na gitarach, a potem przetwarzamy je na formę elektroniczną. Tego wszystkiego musieliśmy się nauczyć.
A jak powstają kompozycje? Najpierw pojawia się szkic kompozycji, a potem tekst?
U mnie wszystko dzieje się w jednym momencie. Nie potrafię nad tym zapanować. Tworzę całkiem sporo i od razu wiem, który utwór będzie pasował do Administratorra Electro. Nagrywamy najpierw gitarę i wokal, a potem przenosimy ten pomysł do studia, pracując z syntezatorami. W pewnym momencie wyrzucamy zagrywki gitarowe i obudowujemy je na nowo brzmieniem elektronicznym. Zostaje tylko wokal z tekstem i melodia. To staje się bazą do formowania kompozycji na nowo. Na tym krążku udało nam się zawrzeć więcej smaczków elektronicznych, a tym samym występuje tu mniej gitar. Świadomie zrezygnowaliśmy z basu i żywych bębnów.
Pomimo tych syntetycznych brzmień, czuć w tych piosenkach duże pokłady naturalności. Czy ma na to wpływ punkt wyjścia, który jednak wychodzi z gitar?
Ciekawy punt widzenia, bo być może to właśnie ukształtowało tak naprawdę te piosenki. Sposób tworzenia może mieć znaczenie, jeśli wychodzi on z żywego instrumentu. Tym bardziej, że pomimo wyraźnego muzycznego charakteru tej płyty, to odbiorcami są osoby, które interesują się muzyką rockowo-alternatywną. Być może jest to spowodowane moją osobą, która kojarzy się wciąż z gitarowym graniem.
Chociaż trzeba zauważyć, że te utwory są takim moim „elektro”. Nie wpycham się na siłę do tej szufladki, chociaż wyraźnie do niej pasuję. Trzeba też spojrzeć na to, co mnie inspiruje. Mocno nawiązuję do lat 80, gdzie połączenie gitar i syntezatorów było bardzo naturalne. Choć opieram swoją twórczość na tej drugiej gałęzi.
Muzyka z lat 80 jest bardzo czytelna na tym albumie. Czy możesz wspomnieć o wykonawcach, których cenisz z tamtych lat?
Moje poważne zainteresowanie muzyką wywodzi się od momentu, kiedy poznawałem twórczość zespołu Depeche Mode. Miałem starszego sąsiada, który wystawiał głośniki, puszczał taką muzykę i zaraził mnie tą fascynacją. Pamiętam, że jako młody chłopak dostałem od rodziców pieniądze na życie, kiedy oni wyjechali na dwa miesiące. Wtedy razem z moim sąsiadem pojechaliśmy do Zgorzelca, gdzie kupiłem wszystkie dostępne kasety Depeche Mode. To jest mój początek słuchania takiej muzyki. Później pojawiło się też OMD. Stąd wzięło się „elektro” w moim dzisiejszym postrzeganiu tego gatunku.
Czy to znaczy, że mniej interesujesz się teraz tym, co dzieje się teraz w muzyce elektronicznej?
Wręcz przeciwnie, interesuje mnie też to, co dzieje się teraz. Podoba mi się nawet nurt tak zwanego „alternatywnego popu”. Cieszy mnie fakt, że niektórym udaje się przejść do mainstreamu, tworząc na podłożu elektroniki. Nie do końca chciałbym tworzyć taką muzykę, ale jestem dla nich pełen szacunku.
A od strony technicznej interesujesz się syntezatorami i całym sprzętem, który potrzebny jest do uzyskania takiego właśnie brzmienia?
Bardzo fajne jest to, że elektronika nie starzeje się pod względem technicznym. A jednak ceny tego sprzętu są znacznie niższe niż kiedyś. Szukamy tych syntezatorów, które nadadzą klimatu lat 80. Wszystko pod tym względem jest bardzo spójne. To jest ciągłe poszukiwanie, mamy już kilkanaście instrumentów z tamtego okresu, które wciąż mają najwyższą jakość. Poszukiwanie sprzętu jest dużą frajdą.
Paweł Kowalski odpowiedzialny za brzmienie instrumentów klawiszowych i pasjonat uważa wręcz, że im tańszy sprzęt, tym lepszy (śmiech). On ma intuicję jeśli chodzi o wymyślanie detali, które nadają oryginalności moim kompozycjom.
Z nową płytą mieliście dobry start, bo zagraliście premierowy koncert w radiowej Trójce. Czy przekłada się to na większe zainteresowanie Waszym zespołem i ilość kolejnych koncertów?
Teraz jesteśmy w trakcie trasy koncertowej, gdzie gramy jako support przed Romantykami Lekkich Obyczajów. Mam nadzieję, że dzięki temu zauważy nas większa ilość ludzi. Mamy pewne problemy z dotarciem do potencjalnych słuchaczy. Nie wiem z czego to wynika, bo wydaje mi się, że oddajemy pełnowartościowy, zamknięty w pewnej formie, gotowy produkt, który nie ucieka aż tak bardzo daleko od tego, co dzieje się w muzyce elektronicznej. Za każdym razem dochodzę do wniosku, że bez względu na wszystko, chcę to nadal robić.
Koncert w Trójce był ważnym momentem, ale nie przekłada się to na nasz dalszy byt na polskiej scenie muzycznej. Chcemy dalej grać i próbować odnaleźć publiczność, która będzie zainteresowana naszą muzyką. Może uda nam się zagrać na jakichś festiwalach.
Dlaczego nową płytę wydaliście sami bez wsparcia wytwórni?
Zrobiliśmy to sami z jednego prostego powodu. Nie udało się nam dogadać z wytwórniami odnośnie wydania materiału. Byliśmy już blisko podpisania kontraktu, ale usłyszeliśmy, że za dużo tu słychać lat 80. Tylko, że przecież taki był zamysł piosenek (śmiech). Założyłem więc własną firmę Marmolada Records i wydałem sobie ten album. Dzięki temu, że sam to robię, dokładam więcej starań, żeby jakościowo teledyski były na wyższym poziomie. Wkrótce ukaże się także winyl. Sam dbam o każdy detal.
Czy czujesz, że rozwijasz się od strony pisania tekstów? Niektóre z nich wydają się bardziej osobiste.
Od strony melodii i tekstów stałem się bardziej wybredny. Kiedyś dokonywałem mniejszej selekcji, a teraz już bardziej skupiam się na tym, żeby słowa miały możliwie najwyższą jakość. Zwykle pisałem w sposób bezpośredni. Przy tej płycie starałem się już przebierać w słowach, a pewne rzeczy bardziej kamuflować. Znaleźć tu można wiele wątków autobiograficznych. Jednak mniej piszę o zdarzeniach, a bardziej skupiam się na stanach emocjonalnych. Stąd widoczny progres jeśli chodzi o ubieranie historii w słowa.
Te trzy płyty Administratorra Electro można ułożyć w pewien tryptyk. Pierwsza z nich dotyczyła roztrwonionej młodości. Przy „Ziemowicie”, drugim albumie opowiadałem o okresie, gdy byłem na studiach w Warszawie. Natomiast najnowszy krążek opiera się już na czasach gdzieś w okolicach 2005 roku, kiedy to pracowałem na stadionie 10-lecia. Uczyłem się wtedy podstawowych zasad ekonomii (śmiech). Kolejną płytę nagram bez obciążeń czasowych. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Poetyka tekstów jednak jest wyraźniej zaawansowana na przykład w „Latarni w Nowej Karczmie”.
To jest ciekawe, bo Nowa Karczma to jest miejscowość w okolicach skąd pochodzę. Tam znajduje się jeden z najwyższych masztów radiowych, który stał się moim drogowskazem. Wracając czasem w nocy widziałem światełka czerwone na maszcie. To oznaczało, że idę w dobrym kierunku (śmiech).
A w takim razie co dzieje się z Administratorrem? W tym drugim zespole działasz wyraźnie na polu gitarowym.
Mniej czasu poświęcam teraz temu zespołowi, bo póki co skupiam się na promocji nowej płyty Administratora Electro. Pracuję jednak też nad nowymi piosenkami jeśli chodzi o ten projekt. W wakacje wydałem pod tym szyldem singiel „Bal samotnych ciał”. Ten zespół jest mi potrzebny, żebym mógł się wyżyć pod względem gitarowym. Tym bardziej tego potrzebuję, że jestem maniakiem zbierania gitar. Mogę się pochwalić, że posiadam jedną z dwóch największych kolekcji w Polsce. Myślę też o projekcie Lesław i Administratorr.
Czym różnią się koncerty Administratorra Electro w studiu od tego, co możemy usłyszeć na koncertach?
To też jest ciekawa sytuacja. Karmię się energią od publiczności. Nauczyłem się, że dobry koncert nie zależy od głośności, tylko właśnie umiejętności złapania kontaktu z ludźmi. A nasze koncerty są jeszcze bardziej energetyczne niż to, co można usłyszeć na płycie.
Rozmawiał – Łukasz Dębowski