„Procedury Wewnętrzne” to debiutancki album warszawskiej grupy Latające Pięści. Swoją muzykę określają jako progresywny punk lub ekstremalny pop. A co się dzieje na ich płycie, o tym w dzisiejszej recenzji.
Grupa powstała w lutym 2011 roku, w Warszawie. Pierwszy koncert zagrali 1 lutego 2012, a w tej chwili mają ich na koncie ponad siedemdziesiąt, głównie w stolicy, ale również w Krakowie, Puławach i Świnoujściu, gdzie biorąc dwukrotnie udział w festiwalu FAMA, zdobyli nagrodę Tryton dla największej osobowości artystycznej w 2012 roku.
Recenzja płyty „Procedury wewnętrzne” – Latające Pięści (Music And More Records, 2018)
Takiej płyty tej jesieni jeszcze nie dostaliście. Mowa tu o jazgotliwym i bezkompromisowym muzycznie albumie „Procedury wewnętrzne” zespołu Latające Pięści. Nie da się ukryć czytelnego przekazu tych utworów, wymykającym się typowemu postrzeganiu kompozycji jako formy od początku do końca zamkniętej.
Twierdzenie o tych kawałkach, że są piosenkami wygładziłoby ich buntowniczy przekaz. A przecież ta płyta kąsa pod wieloma względami. Od rozszalałej, syntetycznej struktury kompozycyjnej, po uderzający przekaz w tekstach. Nie znaczy to, że tworzy się trudny do zaakceptowania bałagan. Wręcz przeciwnie.
Panowie wiedzą na czym chcą oprzeć własne brzmienie i ciężko nie rozpoznać ostrych zagrywek basowych, trącącej w rytm perkusji i świadomości w użyciu oszczędnej elektroniki. Punkowa energia tworzy lekki chaos, ale ma swoje uzasadnienie, nawet jeśli wydaje nam się w pierwszym zetknięciu trudny i nieakceptowalny.
Jednak to nie tak, że cały czas spotyka nas ściana brudnych dźwięków, tym bardziej, że środki wyrazu są proste. Spokojniej bywa chociażby w „Mordzie”, choć muzyczna amplituda podskakuje niemal zawsze, gdy pojawia się wokal.
„Atomowa wibracja basu”, bo tak sami nazwali swój artystyczny język, to zdecydowanie „Fluoksetyna”, która uderza już w pierwszych dźwiękach tej płyty. Przy tej okazji warto też zwrócić uwagę na teledysk nagrany za pomocą… skanera. Fajny rytm łapie „Humbak”. W „Narcystycznym nieładzie” mocniej prezentują się elektroniczne naleciałości.
Czasem wręcz wydaje się, że mamy do czynienia z jakimś eksperymentem muzycznym, który trudno zdefiniować. Przecież album nie kończy się spokojnie, wręcz przeciwnie eksplozja następuje pod koniec. „Raz dwa trzy” przykuwa uwagę i wbija do głowy pytanie – o co w tym wszystkim chodzi?
Ciekawym jest to, że wraz z trwaniem „Procedur wewnętrznych” trudniej jest zdefiniować muzykę Latających Pięści. Surowa energia rozwarstwia się i tworzy obraz czegoś hermetycznie innego. To nie jest płyta, która chwyta za pierwszym razem. Trzeba znaleźć własny sposób do jej dotarcia.
Łukasz Dębowski
fot. materiały promocyjne
Jedna odpowiedź do “Latające Pięści – „Procedury wewnętrzne””