„Postrzegam muzykę i obraz jako integralne części mojej wypowiedzi” – nasza rozmowa z Reni Jusis

Po odważnym, eksperymentalnym krążku „Bang!” sprzed dwóch lat,  Reni Jusis powraca z ultra tanecznym nowym albumem zatytułowanym „Ćma”, będącym kontynuacją jej dotychczasowej klubowej twórczości.

Płyta ukazała się 21 września, a my mieliśmy okazję porozmawiać z wokalistką nie tylko o „Ćmie”, ale też o zbliżających się koncertach. Znalazło się też miejsce na kilka wspomnień.

 

W dniu premiery Twojego nowego albumu pt. „Ćma” na żywo można było zauważyć reakcję fanów. W przeważającej części dało się dostrzec, że piosenka „Bez filtra” stała się faworytem.

Bo jest to najbardziej emocjonalna piosenka z płyty. Wylałyśmy sporo łez, gdy pisałyśmy ją z moją przyjaciółką. I okazało się, że odbiorcy natychmiast to wychwycili. Jeśli ktoś identyfikuje się z pewnymi trudnymi emocjami, która ta piosenka niesie, to na pewno zbliża nas to do siebie i daje poczucie więzi. Tym bardziej, że moi fani także podeszli bardzo emocjonalnie do nowych utworów.

Czy ta przytłaczająca ilość reakcji w dniu premiery nie była dla Ciebie zaskakująca?

Pierwszy raz spotkałam się z tak żywym odzewem. Jeszcze dwa lata temu moje social media nie były aż tak prężne. Wcześniej premiera płyty była bardzo symboliczna. Album trafiał na sklepową półkę, ale dopiero po jakimś czasie przy okazji koncertów zbierałam opinie na temat poszczególnych piosenek i widziałam reakcje publiczności. Zależało mi, żeby fani przed koncertami osłuchali się z tym materiałem. Teraz wszystko działo się natychmiast.

Zaczęło się od Australii, gdzie pierwsi odbiorcy usłyszeli ten album, a po północy to już było istne szaleństwo. Przez trzy godziny siedziałam w nocy i czułam się jakbym miała urodziny. Feedback przyszedł od razu. Nagle się okazało, że te wszystkie „narzędzia” internetowe, na które wielokrotnie narzekałam, przyniosły mi niesamowitą radość.

Czy można powiedzieć, że nowa płyta jest pójściem za ciosem? Minęły dwa lata od „BANG!”, wcześniej była długa przerwa.

Przy poprzedniej płycie weszliśmy z moim producentem Stendkiem w pewien rytm pracy i nie chciało nam się go przerywać. Wszystko odbyło się bardzo naturalnie. Rok temu gdy skończyła się trasa koncertowa, postanowiliśmy natychmiast rozpocząć prace nad nowym albumem. A to, że pracujemy w domu dało nam pewien komfort pracy i możliwość nagrywania w dowolnym dla nas momencie. Nowy album stał się kontynuacją pracy i energii wydobytej z koncertów, które wtedy zagraliśmy. Ponieważ nowa płyta jest tak inna od „BANG!”, to nie potrafię powiedzieć, czy była pójściem za ciosem. Po prostu ją nagraliśmy.

Czyli minęło już dużo czasu odkąd ją nagrałaś?

Nagrania „Ćmy” skończyły się już w styczniu, potem wiosną był czas na mix i mastering. Więc w sumie już od pół roku czekam na jej wydanie. Wszystko musiało się odbyć w swoim rytmie. Wytwórnia ma swój plan działania. Dlatego też myślę już o nagraniu nowej płyty. I chciałabym, żeby to miało miejsce w następnym roku. Jeśli nie nagram całego albumu, to być może wydamy chociaż jakąś EPkę.

Czy praca przy tym krążku wyglądała podobnie jak przy „BANG!”? Wtedy weszliście po prostu do studia i nagraliście konkretną ilość piosenek i projekt był zamknięty.

Rzeczywiści, znowu pracowaliśmy w podobnym czasie, czyli około cztery miesiące. Jednak tym razem czuliśmy presję. Przy nagrywaniu poprzedniej płyty nikt nie wiedział, że nagrywamy. Nie było też jeszcze kontraktu z wytwórnią. A teraz już wszyscy mieli jakieś wyobrażenia. I ciągle docierały do mnie głosy – „jaka będzie ta płyta?”. To stało się wręcz przytłaczające. Oczekiwania były ogromne, tym bardziej, że po drodze otrzymałam Fryderyka za „Album roku elektronika”. A skoro opinie fanów, krytyki, dziennikarzy były tak dobre, to często sobie zadawałam pytanie, co by tu zrobić, żeby ich zaskoczyć i nie zawieść. Wyszliśmy jednak z założenia, że nową płytę robimy dla siebie i publiczności koncertowej. Nawet jeśli dla krytyków ten album będzie krokiem w tył.

Czyli co było podstawą myślenia o płycie „Ćma”?

Myśleliśmy bardziej o oldschoolowych brzmieniach. Zdaję sobie sprawę, że tym albumem nie wyważamy drzwi. Nie poszliśmy nowatorsko w modne brzmienia. Może dlatego, że zaczęłam znów tęsknić za klasycznymi kompozycjami. „Bang!” był po to, żebym się wyszalała, wykrzyczała oraz pozwoliła sobie na eksperymenty i improwizację. Przy nagrywaniu poprzedniej płyty nie chciałam już śpiewać klasycznych piosenek. Miałam chwilę, kiedy wydawało mi się to zupełnie nudne. Okazało się jednak, że zaczęłam za tym tęsknić, co odbiło się na tym jak wygląda moja nowa muzyka. Chciałam więc, żeby te piosenki były klubowe, ale też w pewnym sensie poukładane, a nawet bardziej przejrzyste.

Nawet okładka płyty sugeruje, że wyszłaś z mroku.

Okładka była zamierzonym celem. Miała być negatywem poprzedniej płyty. Stąd jej jaśniejsze barwy. Brzmieniowo także jest czytelniejsza. Jednak gdy wsłuchamy się w teksty, to mam wrażenie, że wyszły najbardziej gorzkie w mojej dotychczasowej twórczości. Gdy wróciłam z dystansem do tych utworów kilka miesięcy później, okazało się, że są mocno osobiste. Wystraszyłam się nawet, że może powiedziałam coś za dużo.

Któryś z fanów napisał o nowej płycie, „że lśni ona nie tylko cekinami, ale również łzami”. Można to uznać za bardzo trafny opis moich tekstów, a nawet całych piosenek od strony kompozytorskiej. Bo po zdarciu klubowych dźwięków, kryją się tam duże pokłady melancholii. W pełni odkryłam to, kiedy posłuchałam ją dzień przed premierą. Poprzednie teksty były bezpieczniejsze.

Jeśli chodzi o teksty czasem przewijała się melancholia, ale coraz częściej starasz się w nich przekazywać ważniejsze treści. Takim utworem był „Bilet wstępu” na poprzednim krążku „BANG!” i takim jest chociażby „Jeśli to porcelana to wyłącznie taka” z wierszem Stanisława Barańczaka, czytanym przez Jakuba Gierszała.

W pierwszej wersji sama czytałam ten wiersz, ale nie chcąc powielać schematów z „Biletu wstępu”, który był w swoim czasie zauważony przez wszystkich, wpadłam na pomysł, aby zaprosić do tego szczególnego utworu gościa. Do głowy przyszedł mi Franciszek Pieczka, z którym współpracował mój znajomy przy filmie. Potem pomyślałam, że jest to świetna możliwość, ale na inny utwór. Nie chciałam, żeby ten utwór zabrzmiał zbyt poważnie. A ponieważ, ten wiersz Barańczaka jest moim credo, zależało mi, żeby dotarł do młodszych ludzi. Teksty zawsze miały dla mnie znaczenie i często przemycałam w nich własne emocje. Nie potrafiłabym tworzyć inaczej.

Niecodzienną sytuacją są goście na Twoich płytach. Poza „Iluzjonem”, który był czymś zupełnie innym. Oprócz Jakuba pojawia się tu skrajnie inna artystycznie postać od Ciebie, czyli MaJlo.

Gdy pisałam utwór „So Far” wiedziałam, że jest to numer stworzony na dialog dwóch postaci. I musi to być osoba absolutnie inna niż ja. Z inną wrażliwością, z innym tempem życia i właśnie przyszedł mi do głowy MaJlo, który także jest z Trójmiasta. To osoba bardzo spokojna, wyciszona, co słychać w jego romantycznym i leniwym wokalu. Choć pochodzi z zupełnie innej stylistyki muzycznej, doskonale sprawdził się w „So Far”. Okazało się, że jest też bardzo elastyczny i doskonale wkręcił się w konwencję oldschoolowego house’u. Zresztą jego nowe piosenki będą inne niż to, co dotychczas robił. A to świadczy, że ma otwarty umysł. Niezwykle dojrzały i inspirujący artysta.

A od strony muzycznej pojawia się także Tomasz Makowiecki. Jak to się stało, że udało Wam się znaleźć wspólny muzyczny język? Wcześniej mówiłaś, że trudno Wam porozumieć się na polu artystycznym.

Tomek zagrał kilka solówek na klawiszach na moim najnowszym krążku. Przy poprzednim moim albumie faktycznie nie było miejsca na tego typu współpracę. On zawsze lubił moje najbardziej klasyczne piosenki, a ja jak już wcześniej wspomniałam, na płycie „BANG!” chciałam eksperymentować. Jego dyskomfort polegał na tym, że za bardzo wydziwiam oraz próbuję uciec od prostej formy kompozycji.

Myślę, że stylistyka „Ćmy” bardziej mu się spodobała, dlatego też nie mieliśmy ponownych zgrzytów. Tomek zaczął mi nawet podpowiadać, żeby na przykład dograć kilka żywych bębnów w „Porcelanie” oraz „Ćmie”. Wyszło to na dobre całości, bo pomimo, że muzyka jest wciąż elektroniczna, to przez to nie stała się odhumanizowana. Nauczyliśmy się wspólnej pracy i wymiany spostrzeżeń. I nawet ja zaśpiewałam kilka dźwięków na jego najnowszej płycie, która ukaże się za jakiś czas.

Często przy Twoich kolejnych produkcjach pojawiają się remiksy. Przy nowej płycie powstały inne wersje do piosenki „Ćma”. Wspominając jednak fizyczne wydania singli to najwięcej pojawiło się przy płycie „Magnes”.

To były inne czasy. Kolejne single do „Magnesu” wydawaliśmy wtedy fizycznie w pełnej oprawie. Pamiętam, ja mój manager poszedł do sieci sklepów muzycznych i zapytał, czy gdyby zrobić do nich specjalną okładkę i wydać je w paku, czy byliby tym zainteresowani. Oni natychmiast podchwycili temat i chcieli możliwe największy nakład. A to, że mieliśmy ich niewiele natychmiast zostało sprzedane.

Co do remiksów, to czekam z wypiekami na twarzy na remiks „Bez filtra”, którego podjął się zespół Kamp!

Do „Ćmy” natomiast powstały aż cztery wersje remiksów, które w moim przeświadczeniu dały nowy kontekst tej piosence. Stąd obecność remiksów tej piosenki na płycie. „Ćma” doskonale pasuje do energii nadchodzących spotkań z publicznością. Wcześniej myślałam też, że utwór „Bez filtra” mógłby stać się tytułową piosenką z płyty. Ale kiedy zobaczyłam, że The Rolling Stones jadą w trasę „Bez filtra” uznałam, że to „Ćma” będzie tym łącznikiem płyty z koncertami. Także od strony wizualnej.

Strona wizualna zawsze była ważnym elementem tego co robisz. Od okładki po koncerty. Jak to będzie tym razem? Czy jest możliwe przeniesienie kostiumu z okładki na scenę?

Jak najbardziej, choć muszę przyznać, że jest on wykonany przez duet Paprocki & Brzozowski z ogromną precyzją, przy użyciu małych lusterek, co wiąże się z tym, z kostium jest bardzo ciężki, niczym zbroja i nie łatwo się w nim poruszać. To będzie dla mnie ogromne wyzwanie i śmiem przypuszczać, że niektórych lusterek po trasie może już nie być ( śmiech). Ale to mnie nie powstrzyma i na pewno podczas trasy będę się niejednokrotnie przebierać.

A jak będzie wyglądać najnowsza trasa koncertowa od strony repertuaru?

Oprócz nowej płyty przygotowujemy też niespodzianki. Przez pierwszą godzinę będziemy grać nowy materiał oraz dwa covery. Przygotowuję też specjalną kulę, gdzie wrzucimy kartki z tytułami starszych piosenek i publiczność to będzie losować, co dokładnie zagramy na bis. Wymaga to dodatkowego przygotowania, ale mam nadzieję, że ten pomysł uda się zrealizować i jeśli będziemy mieli ochotę, to będziemy mogli grać nawet godzinny bis ( śmiech).

Ten rok to także 20-lecie Twojego debiutu „Zakręcona”. Jak podchodzisz do tego typu rocznic?

Wydaje mi się, że jeszcze jestem trochę za młoda na robienie podsumowań. Chociaż patrząc na to z drugiej strony, cieszę się, że tę ósmą płytę wydałam po 20 latach. Ma to jakieś znaczenie czysto symboliczne. Nie będę jednak obchodzić jubileuszu, bo nie lubię odcinać kuponów od tego co było. Tym bardziej, że wciąż nagrywam nowe rzeczy i mam już pomysły na kolejne.

Zaglądając jeszcze w przeszłość to na pewno masz takie kompozycje, które lubisz bardziej od innych?

Kiedy patrzę wstecz i widzę to, co wydarzyło się przy albumie „Trans Misja”, jestem wzruszona. Cieszę się, że coś takiego udało nam się kiedyś nagrać. Tym bardziej, że po „Elektrenice” byliśmy trochę zdołowani, ciężko nam było artystycznie funkcjonować. Aż tu nagle bum! Udało się osiągnąć sukces nie tylko artystyczny, ale też komercyjny, co wcale nie było takie oczywiste. Nie musieliśmy już grać dla siebie. Nagle przez dwa lata mogliśmy normalnie koncertować nie tylko w Polsce.

Czy doszukiwanie się na siłą różnych naleciałości muzycznych jest dla Ciebie krzywdzące? Często mówi się, że wyraźnie nawiązujesz do lat 80/90, ale nie jest to na tyle oczywiste, by powielać tę opinię przy każdej Twojej płycie.

Oczywiście odwołuję się w muzyce do lat minionych, ale ciężko umieszczać ją w jednym miejscu. Wszystko co robię jest dosyć eklektyczne. Nie trzymam się jednego stylu muzycznego. Także przy nowej płycie nie chciałam, żeby brzmiała spójnie stylistycznie, bo dla nas jest to nudne. Zdarzają się albumy, które tworzą genialną całość. Alex Cameron wydał taki album, który jest uszyty miarą lat 80. I każda kompozycja jest jak kontynuacją kolejnej. Uwielbiam jej słuchać, ale siebie nie widzę w takiej konwencji.

Niemodny i bardzo inny charakter miała płyta „Iluzjon” cz. I”. Dlaczego nie było kontynuacji?

To była moja ówczesna terapia i eskalacja melancholii. Myślę wciąż o tym projekcie, bo wkrótce minie 10 lat od ukazania się „Iluzjonu”. Nie jest to zamknięta historia. Potrzebuję jeszcze chwili, żeby zebrać się do nagrania drugiej części.

Zanim pojawiła się „Ćma”, której podporządkowana jest płyta i zbliżające się koncerty, mogliśmy poznać utwór „Tyyyle miłości”, który także doczekał się teledysku.

Pisząc scenariusze do teledysku ilustrującego ten utwór, nie mogłam długo się zdecydować, który z nich wybrać. W jednym z nich napisałam historię o starszej pani, bo bardzo wzruszają mnie ludzie, którzy już wiele w życiu przeżyli. Stałam jakiś czas temu w kolejce do kasy i przede mną starsza kobieta nie mogła przez dłuższą chwilę przypomnieć sobie pinu do karty płatniczej. Ludzie w kolejce oczywiście byli podirytowani, a dla mnie był to moment zatrzymania się i zastanowienia się nad sobą. Nad tym, że każdy z nas za chwilę będzie na miejscu tej starszej osoby. Pomyślałam też wtedy, jak mało jest w nas empatii. A jednocześnie jak starsi ludzie są bezbronni i potrzebują naszego wsparcia.

Potem napisałam historię o zbuntowanym chłopaku, który agresywnie na wszystko reaguje. Wymyśliłam wtedy dla siebie rolę sprzedawczyni w warzywniaku.

Aż w końcu przypomniało mi się moje marzenie z dzieciństwa, kiedy chciałam być astronautką. A gdy świat stawał się dla mnie trudny do zniesienia, wpadałam w trans grania na pianinie. Wtedy zagłuszałam to, co się działo dookoła i moja pasja pozwalała mi zapomnieć o ciężkich chwilach w życiu. I stąd w teledysku pojawiła się historia chłopca, który ucieka w pasję i swoją sztuką próbuje zwrócić na siebie uwagę.

Czy symbolika Twoich teledysków jest dla Ciebie ważna?

Jak najbardziej, szukam ciągle takich scen, które pozostaną w naszej wyobraźni na dłużej. Zresztą postrzegam muzykę i obraz jako integralne części mojej wypowiedzi. Chciałabym poruszać ludzi nie tylko muzyką, ale także teledyskami, co przy muzyce tanecznej daje wielkie pole do popisu. Znam wiele klipów, gdzie teledysk czasem zmienia zwyczajny kawałek w bardzo wzruszający obraz. Tak na przykład było w przypadku „Another Chance” Rogera Sancheza, gdzie bohaterka klipu chodzi po Nowym Jorku z ogromnym sercem. Przez to czuje się wyalienowana i to symboliczne serce pomału jej maleje. Powiększa się, gdy kogoś spotyka, ale później gdy pod wpływem uczucia serce znów się jej powiększa, znów zostaje sama. Wracam często do tego teledysku, odnajdując w nim pewnie cząstkę siebie.

Rozmawiał Łukasz Dębowski

Tracklista płyty „Ćma”:

1. Tyyyle Miłości
2. Ćma
3. Bez Filtra
4. So Far
5. Aureola
6. Zabierz Mnie Na Pustynie Bez Postów
7. Święta Wojna
8. To Tylko Podróż
9. Jeżeli Porcelana To Wyłącznie Taka
10. Ćma (The Wishes Remix)
11. Ćma (Gromee Remix)
12. Ćma (Zawadzki Remix)
13. Ćma (Atari Wu Remix)

 

4 odpowiedzi na “„Postrzegam muzykę i obraz jako integralne części mojej wypowiedzi” – nasza rozmowa z Reni Jusis”

Leave a Reply