Kasia Kowalska – „Aya” [RECENZJA]

Nasz ocena

10 lat minęło od poprzedniego albumu Kasi Kowalskiej. Właśnie dziś ukazała się premierowa płyta wokalistki pt. „Aya”. Jak Kasia poradziła sobie w dzisiejszej rzeczywistości muzycznej? O tym w dzisiejszej recenzji. Objęliśmy patronat medialny nad tym wydarzeniem.

fot. okładka płyty

Recenzja płyty „Aya” – Kasia Kowalska (Universal Music Poland)

Długo musieliśmy czekać na nową płytę Kasi Kowalskiej pt. „Aya”. 10 lat to przerwa w trakcie, której zmieniały się mody, zapatrywania muzyczne i możliwości nagrywania muzyki. Choć słychać pewną różnicę w podejściu do komponowania piosenek, to jednak wokalistka pozostała wierna sobie i własnym ideałom muzycznym.

 

 

Ten album jest wynikiem podróży, które Kasia Kowalska odbyła m.in. po Ameryce Południowej. Tytułowa „Aya” to nieco psychodeliczny, szamański i mocny akcent całości (Ayahuasca stosowana jest jako lek przez Indian Keczuańskich). Utwór też staje się pewną przenośnią, czyli wyrwaniem się z konwencji, z którą Kasia była kojarzona. Wyszedł z tego jeden z najlepszych kawałków w jej dorobku.

Należy zwrócić też uwagę na kilka kolejnych, bardziej ekspresyjnych piosenek, z czego na prowadzenie wysuwa się „Krew ścinanych drzew”, będącej potwierdzeniem, że tej płycie blisko jest do rockowo korzennych upodobań.  „Wyspy miliardów gwiazd” to znów coś innego. Bardziej wyszukana warstwa kompozycyjna oddaje niepokojący klimat tej piosenki.

Owszem spokojnych momentów także tutaj nie brakuje. Nie zostały one jednak podane w typowej popowo-balladowej otoczce. Wiele tu akustycznych brzmień, wydobytych z żywego instrumentarium. Oprócz typowych gitar, nietrudno odnaleźć banjo („Allanah”), mandolinę („Przebaczenia akt”), czy nawet organy i kontrabas (w najlepszej na płycie „Czerni i bieli”).

Zresztą ten ostatni utwór, obok tytułowej piosenki pt. „Aya”, przełamuje charakterystyczną melodykę tej płyty. Muzycznie to jeden z najbardziej zapalnych utworów, pełen charakterystycznych dla Kasi emocji. Łatwo odnaleźć też lekko bluesową przestrzeń. „Czerń i biel” jest jedyną kompozycją stworzoną przez gości zza oceanu (Rie Sinclair i Joel Shearer). W ten sposób zaangażowanej muzycznie ballady nie miała wokalistka wcześniej w swoim repertuarze.

Dla wielbicieli twórczości Kowalskiej sprzed lat, zadowalająca będzie mocniej rozbudowana piosenka „Tam gdzie nie sięga ból”. W lżejszych kompozycjach słychać echa folkowego grania. Stąd podobnie współgrające niemal obok siebie „Dla Taty”, „Teraz kiedy czuję” i „Czas się kurczy”.

Ciekawostką jest, że do anglojęzycznej wersji „Alannah” („Somewhere Inside”), słowa napisała sama Alannah Myles (zresztą dograła też własne chórki).

Więcej tu niż kiedykolwiek wcześniej refleksji nad życiem, a mniej typowego smutku i głębokiej nostalgii. Dzięki zrzuceniu pewnego ciężaru i organicznemu brzmieniu te piosenki zyskały na jakości.

To nie jest powrót spektakularny i medialnie wystrzałowy. Nie zostaliśmy też przytłoczeni nadmiarem wrażeń. Jednak niewątpliwie jest to dobra płyta, która rzuca nieco inne spojrzenie na wokalistkę. W tym naturalnie lekkim brzmieniu Kasia Kowalska czuje się bardzo komfortowo. I zdecydowanie tak też można poczuć się słuchając albumu „Aya”.

Łukasz Dębowski

6 odpowiedzi na “Kasia Kowalska – „Aya” [RECENZJA]”

  1. Bardzo słychać producenta Adama Abramka, co nie jest zarzutem, ale też nie jest jakąś szczególną zaletą. Płytę łyka się w całości bez zastrzeżeń

Leave a Reply