Dziś przyglądamy się bliżej najnowszej płycie Martyny Jakubowicz pt. „Zwykły włóczęga”, z piosenkami Boba Dylana. Poznajcie naszą recenzję i koniecznie posłuchajcie całego albumu.
Recenzja płyty „Zwykły włóczęga” – Martyna Jakubowicz (Universal Music Polska, 2018)
Kiedy myślimy o piosenkach Boba Dylana, nie zastanawiamy się, czy ktoś mógłby je wykonać w inny sposób, bo tak naprawdę po co? Martyna Jakubowicz pokusiła się jednak o nagranie płyty z jego utworami („Zwykły włóczęga”) i jest to już drugie, po krążku „Tylko Dylan” z 2005 roku, spotkanie wokalistki z Dylanem.
O popularyzacji twórczości muzyka, nagrodzonego Literacką Nagrodą Nobla nie ma tu mowy. Artysta ma dosyć hermetyczną publiczność i nikt raczej nie nagrywa jego piosenek dla splendoru. Tym bardziej, że Martyna zaprezentowała je w surowej, choć przełożonej na współczesny język formie.
Jakubowicz nie bez przyczyny nazywana jest damą polskiej piosenki. Od lat miesza blues, folk i czerpie z tradycji klasycznego rocka. Także któż inny pasowałby lepiej do interpretowania takiej twórczości? A ponieważ robi to w niezwykle prosty i przez to przekonujący sposób, nie można mieć wątpliwości, że ten album jest co najmniej dobry.
Właściwie każde odstępstwo od pierwowzoru można uznać za grzech. Dlatego, też wokalistka nie tworzy nowego otoczenia muzycznego. Przyjęty kształt odnosi się bezpośrednio do tego znanego. Największą nowością są polskie teksty, przetłumaczone przez Andrzeja Jakubowicza.
Trzeba jednak nadmienić, że przy poprzedniej płycie z Dylanem też mieliśmy do czynienia z polskimi tekstami. I o ile przy tamtej okazji pewne słowa – „Pukam do nieba bram” („Knockin’ On Heaven’s Door”) – mogły wzbudzać kontrowersje, tak przy tej okazji całość prezentuje się bezpretensjonalnie. A jest to o tyle ważne, że tekst stanowi istotę muzycznych opowieści Boba Dylana.
Płyta nie jest zaangażowana politycznie, choć jeden utwór („Polityczny świat”) znalazł się też na poprzednim krążku z piosenkami artysty. Martyna prezentuje twórczość Dylana głównie z początków jego kariery, kiedy był bardziej zafascynowany folkiem. Wtedy stał się najmocniej zarysowanym muzykiem, jako bard i tytułowy „włóczęga”. Nie brakuje momentów bardziej przebojowych, ale mniej oczywistych („Skąd tyle zmian”, „Nie mów nic szkoda słów”).
W czasach gdy słowo w piosenkach ma mniejsze znaczenie niż kiedyś, ta płyta jawi się jeszcze bardziej wartościowo. Dlatego „Zwykłego włóczęgi” trzeba słuchać od strony muzycznej, ale równie ważne jest odbieranie przekazu zawartego w tekstach. „Wielu ludzi widzi w nim proroka. Ja widzę w nim człowieka”. Niech to będzie motywem przewodnim tego albumu.
Łukasz Dębowski
Zaciekawiła ☺